DOROSNĄĆ W WIECZNYM MIEŚCIE - RZYM (part 1)

DOROSNĄĆ W WIECZNYM MIEŚCIE - RZYM (part 1)


Naprawdę trudno mi uwierzyć, że od dnia moich osiemnastych urodzin minął już nieco ponad miesiąc. Zdaje się jakbym dopiero wczoraj zapakowała swoją maleńką walizkę i wzbiła się ponad chmury wraz z załogą i innymi pasażerami linii Ryanair. Dzień wylotu okazał się szary, chłodny i dżdżysty, a powietrze pachniało deszczem, więc moment, w którym opuściłam samolot i stanęłam na ciepłej  (mimo późnej pory) włoskiej ziemi był niemal, że szokiem. Nie przerwanie od miesiąca myślę cały czas o tym jak bardzo chciałabym zatonąć w tamtej chwili, chwili, w której cały czar wyjazdu był jeszcze przede mną. W Rzymie spędziłam pięć cudownych dni, z czego dwa należałoby odjąć na podróż - myślę, że nawet ktoś słaby z matematyki jest w stanie obliczyć jak długo było mi dane w pełni cieszyć się atmosferą miasta. Opisanie całego wyjazdu w jednym wpisie wydaje się, więc zupełnie niemożliwe dlatego przewidziałam trzy części owej relacji. Dziś zapraszam Was na pierwszą z nich. Rozsiądźcie się wygodnie, zaraz opowiem Wam o najbardziej wyjątkowym dniu w moim osiemnastoletnim życiu.

"CAŁA PRAWDA O FRANCUZKACH" CZYLI O SILE KOBIECOŚCI (recenzja dla Wydawnictwa Kobiecego)

"CAŁA PRAWDA O FRANCUZKACH" CZYLI O SILE KOBIECOŚCI (recenzja dla Wydawnictwa Kobiecego)


W ostatnim poście rozważałam wspólnie z Wami, którą wersję książki (papierową czy elektroniczną) można uznać za bardziej przystępną. Osobiście nie zajęłam ostatecznego stanowiska, ale z komentarzy stanowiących zwieńczenie wpisu wnioskuję, że moi Czytelnicy bardziej cenią sobie tradycyjne wydanie. Dlatego dziś przygotowałam dla Was recenzję książki, która przywędrowała do mnie (po wielkich przebojach pocztowych) w wersji papierowej w twardej oprawie z urzekającą okładką. Całą prawdę o Francuzkach było mi dane przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kobiecego. Co prawda jego przedstawicielka odezwała się do mnie już na początku roku, ale ze względu na błędne zaadresowanie przesyłki recenzja pojawia się dopiero teraz. Na szczęście co się odwlecze to nie uciecze. Zapraszam! 

CZYTNIK VS TRADYCYJNA KSIĄŻKA

CZYTNIK VS TRADYCYJNA KSIĄŻKA


Podobno mózg kobiety złożony jest z plątaniny przewodów, z których to każdy jeden prowadzi do drugiego. Ja jestem jednak zdania, że tę podstawową część ludzkiego organizmu wypełniają pudełka, segregatory, szuflady - wszystko porządnie opisane i posortowane. Nie zaglądałam do Waszych mózgów, więc pewności nie mam, ale w moim przypadku nie widzę innego, sensownego wytłumaczenia. Jestem osobą zorganizowaną, lubię mieć wokół siebie ład i porządek, a zwłaszcza czuć je we własnej głowie. Zdarza się, że pomysł na post znajduje się w jednym z pudełek opieczętowanym hasłem "blog" mniej więcej rok czasu. Tak też było w przypadku dzisiejszego wpisu, długo leżał  odłogiem w mojej głowie, aż w końcu poczułam, że jest gotów ujrzeć światło dzienne. Muszę jednak przyznać, że proces produkcji został nieco przyspieszony, kiedy wpadłam na zatrważające dane dotyczące czytelnictwa na świecie. Sama również nie jestem przykładnym molem książkowym z prostej przyczyny jaką jest czas, a właściwie to jego brak. Doszłam, więc do wniosku, że nie ma wydajniejszego sposobu na polepszenie czytelniczej kondycji niż wzajemna motywacja. Dziś chciałabym Was zaprosić na porównanie tradycyjnej książki z jej nowszą, elektroniczną wersją - to na pewno pierwszy krok na czytelniczej drodze życia.

"SMYCZ" - DOBITNIE LECZ Z HUMOREM O LUDZKICH SŁABOŚCIACH

"SMYCZ" - DOBITNIE LECZ Z HUMOREM O LUDZKICH SŁABOŚCIACH


Jak już wielokrotnie wspominałam rok 2016 ogłosiłam rokiem osobistego, rozwoju kulturalnego. Jego jałowy w tej kwestii poprzednik nie spisał się najlepiej i przy końcowym podsumowaniu pustki w kategorii kulturalnej zawstydzająco mieniły się wśród innych zapisków. Nie wszyscy preferują spędzanie sobotnich wieczorów w teatrze aczkolwiek dla mnie jest to najwyższa forma relaksu połączonego z poszukiwaniem inspiracji. Smycz w reżyserii Natalii Korczakowskiej chciałam zobaczyć już dawno, ale było tak wiele ważnych spraw siedzących na  moich barkach i chcących wejść na czubek głowy, że wizyta w teatrze zawsze była zmuszona  czemuś ustąpić. Na szczęście od czego są przyjaciele i ich moc motywacji! W zeszłą sobotę zostawiając cały "plan działania" z dala od sceny kameralnej mogłam w końcu zobaczyć intrygujący mnie spektakl.
  

Smycz wyreżyserowana przez Natalię Korczakowską to spektakl wyjątkowy bowiem blisko osiem postaci gra wyłącznie jeden aktor - fenomenalny Bartosz Porczyk, który od 2006 roku związany jest z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Przedstawienie zainspirowane było piosenką zespołu Maanam pt. Smycz. Według opisu tytuł spektaklu ma symbolizować zniewolenie współczesnego człowieka po przez jego uzależnienia. Jednakże dla mnie jako odbiorcy była to raczej opowieść o ludzkiej słabości wobec przeróżnych pokus, a także samego świata. Być może te dwa wyjaśnienia brzmią podobnie, ale sprawne oko (a może powinnam użyć słowa: dusza?) wyczuje różnicę. 

Spektakl rozpoczyna trudny do interpretacji monolog, który mnie osobiście przeraził, a konkretnie przypuszczenie, że całość okaże się równie zawiła. Jednak w niedługim czasie rozpoczyna się akcja i żywa, bardzo emocjonalna gra. Aktor w zaskakującym tempie wciela się w kolejne postacie i nie opuszczając sceny zmienia swoją charakterystykę. Począwszy od cwaniakowatego włamywacza przez pracoholika, klienta sklepu, niezbyt lotnego partnera, zakochanego nastolatka, aż do człowieka-małpy, surowego księdza, na zabawnej prostytutce poprzestając. Ta niesamowita ewolucja postaci wprawia człowieka w pewnego rodzaju pozytywne zagubienie i oczekiwanie na dalszą reakcję. Bartosz Porczyk w rewelacyjny sposób wcielił się w każdego z bohaterów i na próżno było szukać poprzedników w nowym charakterze. Aktor grał całym sobą: głosem, ciałem, twarzą, a nawet oczami! Pierwszy raz w życiu widziałam na scenie taką emocjonalność. Dodatkowo spektakl przyozdobiono wieloma kultowymi piosenkami, które Bartosz Porczyk zaśpiewał równie fenomenalnie. Człowiek renesansu chciałoby się rzec. Ponadto kilkakrotnie zdarzyło się, że aktor wtrącał wypowiedzi nie pojawiające się w scenariuszu co mogliśmy dostrzec dzięki angielskim napisom wyświetlanym we wnętrzu sceny. Każde wtrącenie zostało docenione przez publikę bowiem trudno było przejść obojętnie wobec dowcipnych  dodatków.

Tego typu spektakl wymaga wybrania swojego faworyta nie wśród aktorów, a bohaterów. Moim zdecydowanym ulubieńcem okazała się trudniąca w prostytucji Margaret. Była to już ostatnia i zarazem najzabawniejsza z postaci. Przyznaję, że biegający po scenie w kilkunastocentymetrowych szpilkach aktor zawstydziłby niejedną kobietę obecną na sali. Jednakże wybrałam ten fragment nie tylko ze względu na humor, ale emocjonalny kontrast jaki zafundowali widzom twórcy. Zabawne, przepełnione śmiechem sceny zostały zestawione z tragicznym wyznaniem z życia Margaret. Na sali zapadła głucha, bolesna cisza zupełnie jakby historia wydarzyła się naprawdę. Przez dobre kilka minut widownia nie ośmieliła zaśmiać się nawet na naprawdę dowcipnej wypowiedzi. A spektakl powoli dobiegał już końca i pewnie nie zaskoczę Was mówiąc, że zwieńczyły go owacje na stojąco...

Reasumując Smycz była jednym z lepszych spektakli jakie miałam okazję zobaczyć w swoim życiu. Niezwykle zabawny, inteligenty i emocjonalny spektakl przepełniony inspirującymi sentencjami dopieszczony rewelacyjną grą aktorską i muzyką na wysokim poziomie. Jeśli tylko macie okazję obejrzeć tę perełkę Teatru Polskiego gorąco Was do tego zachęcam.


Mieliście okazje zobaczyć tę sztukę, jak ją odebraliście? Lubicie tego typu spektakle i wizyty w teatrze? Piszcie koniecznie, jestem bardzo ciekawa waszych odczuć. 
_____________________________________________________________________________

Chcesz być na bieżąco z nowymi postami? Nic prostszego!  Dołącz do obserwatorów Definiuję na bloggerze, snapchacie: definiuje_blog oraz  FANPAGE'U i INSTAGRAMIE 
OPOWIEM WAM O MUZYCE

OPOWIEM WAM O MUZYCE


Dawno, dawno temu, w czasie kiedy swobodnie mogłam się upajać wolnością daną mi przez ferie zimowe otrzymałam od Pani z Biblioteki nominację do zabawy muzycznej. Celem owego przedsięwzięcia jest podzielenie się z czytelnikami sowimi preferencjami muzycznymi, a następnie nominacja dowolnego bloga, o którym trzeba coś niecoś odbiorcom opowiedzieć. Według mnie jest to jedna z lepszych zabaw blogowych z jakimi spotkałam się do tej pory, jednak data unosząca się nad tytułem tego posta sugeruje, że długo zwlekałam z przystąpieniem do działania i już spieszę z wyjaśnieniem. Otóż mój gust muzyczny to temat nie lada skomplikowany bowiem słucham tak wielu wykonawców z przeróżnych lat, a nawet epok, że wybór jednego wydaje się awykonalny. Naprawdę długo myślałam nad swoim typem i finalnie doszłam do wniosku, że przeprowadzę Was przez każdy etap mojego muzycznego życia. Dlatego musicie uzbroi się w ciepłą herbatę bądź kawę (mi właśnie towarzyszy przepyszne cappuccino) i zaraz przejdziemy do sedna. 

DOJRZEĆ DO WŁOCH

DOJRZEĆ DO WŁOCH


Gdybym miała sprecyzować na czym polega życie powiedziałabym, że na nieobliczalności. Dawniej wydawało mi się, że definiowała je pozioma linia. Teoretycznie wiedziałam, że ta w każdej chwili może zmienić swój bieg, ale nie do końca wierzyłam w jej zdolności. Złe rzeczy działy się gdzieś daleko, niezwykle dobre także, ja zaś stałam w w kompletnej zwyczajności dnia codziennego odcięta od tragedii i euforii. Ale człowiek dorasta, świat się zmienia i skorupa przeciętności nasiąka silniejszymi emocjami. Dziś już wiem, że taka jest kolej rzeczy, że los będzie działał bez naszego pozwolenia śmiejąc się po cichu z ludzkiej wiary w moc jego kształtowania. Mnie po raz kolejny złapał w ten sam sposób i przekręcił o sto osiemdziesiąt stopni, a ja pomachałam mu na odchodne z wdzięcznością.

DOROSNĄĆ W WIECZNYM MIEŚCIE - RZYM (part 1)

"CAŁA PRAWDA O FRANCUZKACH" CZYLI O SILE KOBIECOŚCI (recenzja dla Wydawnictwa Kobiecego)

CZYTNIK VS TRADYCYJNA KSIĄŻKA

"SMYCZ" - DOBITNIE LECZ Z HUMOREM O LUDZKICH SŁABOŚCIACH

OPOWIEM WAM O MUZYCE

DOJRZEĆ DO WŁOCH