SAO LOURENCO - CUD MADERY

SAO LOURENCO - CUD MADERY


Wydaje mi się, że już kiedyś wspomniałam jak bardzo uspokaja mnie myśl wyższości natury nad człowiekiem. Rozszerzony program nauki historii oraz wiedzy o społeczeństwie i zbliżająca się wielkimi krokami matura z tych przedmiotów zmuszają mnie do pamięci o ułomności i zbrodni ludzkiej. Dwa dni temu przyglądając się arkuszowi poświęconemu łamaniom praw człowieka poczułam jak uchodzi ze mnie cała energia i poczucie sensu. Nigdy nie zrozumiałam okrucieństwa tego świata, nigdy się z nim nie pogodzę. Nie potrafię powiedzieć sobie "tak jest, było, będzie, tak być musi", brzydzę się biernym przyzwoleniem na taką kolej rzeczy. I wtedy pojawiają się miejsca pokroju Sao Lourenco, miejsca, które uświadamiają mi jak mały jest człowiek w stosunku do siły natury. A wtedy czuję spokój, bo wiem że jesteśmy zbyt maluczcy by do końca zawładnąć tym światem.


Zaczęłam nieco refleksyjnie, ale Sao Lourenco po prostu uwalnia ze mnie wszelką melancholię. Jest to bowiem miejsce niezwykłe, cud natury, który ilekroć przyglądam się zdjęciom robi na mnie wciąż to samo, silne wrażenie i wzbudza zachwyt. Miejscowość usytuowana jest na wschodzie Madery, biegnie przez nią szlak będący najbardziej wysuniętym w tej części wyspy. Klasyfikuje się go jako umiarkowany, jednak silny, porywisty wiatr i nikłe zabezpieczenia nadają przechadzce nieco dramatyzmu. Przewodniki opisują trasę mniej więcej w taki sposób: "Raz prowadzi w górę, raz w dół, na szlaku znajdziemy także schody" Niestety jednak typowo rozumiane schody to zaledwie jedna-któraś trasy tak więc turysta powinien nastawić się na kamieniste oraz nieco wyboiste drogi. 

Sao Lourenco jest ostatnim przystankiem trasy autobusu linii 113 jadącego ze stolicy. Koszt takiej podróży to 3,35 euro od osoby w jedną stronę, trwa ona mniej więcej godzinę. Warto zaznaczyć, że chwilę przed ostatnim przystankiem znajduje się typowo rozumiana (prawdopodobnie jedyna taka na Maderze) plaża, na której znajduje się piasek przywieziony z Maroka. 


Prawdę mówiąc lęk wysokości nigdy nie leżał w mojej naturze jednak na szlaku chwilami czułam lekki niepokój. Wiatr był na tyle intensywny, że momentami wyglądałam się jak lalka uszyta ze szmatek, targana we wszystkie strony świata. Muszę przyznać, że jestem szczerze zdziwiona iż niektóre fragmenty trasy pozostawały bez zabezpieczenia, przy takich warunkach atmosferycznych i zatłoczonej drodze czasem nietrudno o tragedię.

Kiedy wybieraliśmy się na wycieczkę do Sao Lourenco nikt z nas nie przewidywał jak może wyglądać szlak, przewodnik obiecywał spokojny spacer, tak więc jakież było moje zdziwienie gdy na miejscu spotkałam ludzi w butach trekingowych, z kijkami i aparycją prawdziwego piechura. Momentalnie poczułam się głupio w swoich białych trampkach i wakacyjnym kombinezonie. Nota bene nie miałam ze sobą bardziej praktycznych butów, więc wybór był dość oczywisty. Kiedy po chwili zerknęłam na moje conversy poczułam jak krew odchodzi mi z twarzy. Zdawało się, że buty dla których Madera była dopiero inauguracją trafią do kosza. Trampki były tak niesamowicie brudne, że sam powrót do Funchal napawał mnie wstydem (jednak od czego jest youtube i fraza "jak doczyścić białe conversy", tak więc dla dociekliwych dodam, że buty wyzdrowiały). Oczywiście przytaczam całą historię w konkretnym celu, a raczej ku przestrodze. Jeśli planujecie zwiedzać Sao Lourenco zadbajcie o praktyczne obuwie, w żadnym razie nie są konieczne buty trekingowe, jednak typowe, wakacyjne trampki nie są najlepszym pomysłem.


Dojście do miejsca, które możecie ujrzeć poniżej było jedną z lepszych życiowych decyzji. Spotkało mnie ogromne szczęście bowiem podróże są bardzo naturalnym, nawet częstym elementem mojej codzienności. W związku z tym miałam okazję już nieco na tym świecie zobaczyć (a przynajmniej w Europie) jednak nie skłamię mówiąc, że do tej pory nie ujrzałam nic równie pięknego. Lawendowe pola Prowansji, malowane drogi Toskanii, kolorowe domy Simi, magia Wenecji, piękno Amalfi, krajobraz wypalonego przez słońce Lanzarote, Watykan uśpiony w ramionach nocy, polska wieś u schyłku lata, wiedeńskie pejzaże, wszystko to nagle uleciało z mojej głowy kiedy stanęłam na skalistym cyplu Sao Lourenco. Poczułam się zakładniczką natury, jej dozgonną wielbicielką, pojęłam niedoścignioną perfekcję stworzenia i choć wszystko to brzmi patetycznie w tamtej chwili miałam łzy w oczach. Ideał. To miejsce jest ideałem.




Czy tego miejsca można nie pokochać?
________________________________________________________________________
Chcesz być na bieżąco z nowymi postami? Nic prostszego! Dołącz do obserwatorów Definiuję na bloggerze, fanpage'u (definiujeblog) oraz instagramie i snapchacie (definiuje_blog)

SAO LOURENCO - CUD MADERY