SECOND HAND PO RAZ PIERWSZY CZYLI LUMPEKSOWE PRZEMYŚLENIA LAIKA

SECOND HAND PO RAZ PIERWSZY CZYLI LUMPEKSOWE PRZEMYŚLENIA LAIKA


Marilyn Monroe stwierdziła kiedyś, że pieniądze szczęścia nie dają, robią to dopiero zakupy i choć zdanie wypowiedziane przez ikonę podchodzi nieco pod próżność bądź zmanierowanie, to wszyscy doskonale wiemy, że jest w nim ziarno (albo cały wór ziarna) prawdy. No bo któż z nas nigdy nie poprawiał sobie w ten sposób humoru lub po prostu podtrzymywał stanu zadowolenia? Wiem, że znajdą się osoby krzywo patrzące na wieszaki pełne ubrań, w których to można przebierać bez końca, ale większość populacji wciąż stawia sobie za motto życiowe wypowiedź Marilyn

Czytając To nie są moje wielbłądy Aleksandry Boćkowskiej otrzymałam całą masę zaskakujących faktów dotyczących mody w PRL-u. Do największych absurdów owego okresu można zaliczyć incydent ze spódnicami maksi. Otóż kiedy świat zwariował na ich punkcie w polskich magazynach wciąż zalegały mini spódniczki, tak więc ówczesna władza zakazała lansowania trendu na długość maksi aby pozbyć się leżącego odłogiem towaru. Dla mojego pokolenia brzmi to jak legenda, opowiastka z odległej galaktyki. Nawet nie ze względu na odległość czasu, a niedorzeczności jakim przyozdobione zostały minione dekady. Dziś wszystko to, zdaje się być zupełnie nie do pomyślenia, dostęp do informacji jest tak szeroki, że czasem wręcz zapominamy by nieco je przecedzić przez sito realności. We własnym mieście naliczyłam przynajmniej siedem galerii handlowych, a prawdopodobnie i tak o jakiejś jeszcze zapomniałam. Niestety jednak powierzchnie centrów  zajmują  głównie najpopularniejsze sieciówki, co sprawia, że większość populacji nosi dokładnie te same modele. Czyż to nie absurd? Zostawiliśmy w tyle czasy pustych półek i kilkumetrowych kolejek, aby wciąż wyglądać jak wierne kopie przechodniów z ulicy...

Muszę przyznać, że ku wielkiej uciesze rzadko widuję ludzi ubranych podobnie do mnie. Chociaż własny styl nazwałabym klasycznym i podciągnęła pod trend miejskiej elegancji czasem zahaczający o girl next door naprawdę sporadycznie spotykam osoby w podobnych ubraniach lub z podobnymi akcesoriami. Zazwyczaj zdarza się to w przypadku rzeczy zakupionych w sieciówkach pokroju Zara lub H&M. Tak, więc teoretycznie nie czułam silnej potrzeby szukania nowego źródła z niepowtarzalną odzieżą, a jednak od kilku dobrych lat czułam jak moje wewnętrzne dziecko wierci się niemiłosiernie zachęcając mnie do zakupów w lumpeksie. Ciekawość podsycały we mnie dodatkowo bloggerki modowe prezentujące zjawiskowe kreacje, nierzadko pochodzące od szanowanych domów mody, które wyszarpały w ciucholandzie za (wybaczcie wyrażenie) psie pieniądze. Pójdę - szepnęłam sobie w duchu i tak o to tuż przed osiemnastymi urodzinami zajrzałam do second hendu po raz pierwszy. Niestety, pech chciał, że trafiłam na miejsce wyjątkowo paskudne - stęchły zapach, ubrania sztywne w dotyku, wygórowane ceny, a do tego nieprzyjemna obsługa. Zrezygnowana odpuściłam na kolejne kilka miesięcy, aż w końcu tuż przed zakończeniem roku szkolnego, kiedy padało psami i kotami (tak, zdaję sobie sprawę, że tę angielską frazę nie należy tłumaczyć dosłownie, ale czyż tak nie brzmi zabawniej...) obrałam kierunek lumpeks. Tym razem jednak postawiłam na polecone miejsce, o wiele większe i jaśniejsze niż poprzedni ciucholand i absolutnie przepadłam. 

Miałam to szczęście, że akurat poniedziałek okazał się dniem 50% przecen (z każdym dniem cena maleje i w ostatni przed dostawą sięga połowy oryginału, a ponadto panie chciały pozbyć się zalegających w magazynie kurtek i  płaszczy, więc sztuka kosztowała zaledwie 5 zł. Muszę przyznać, że kiedy weszłam dostałam lekkiego oczopląsu. W lumpeksie nie istniał jako taki podział ubrań na kategorie, więc pomiędzy swetrami znajdowałam koszule i T-shirty oraz spódnice. Nieco nieśmiało podeszłam do pierwszego wieszaka, a kiedy znalazłam białą koszulkę polo firmy Ralph Lauren w cenie 16 zł - po przecenie 8 zł (a trzeba Wam wiedzieć, że koszt nowych to 100$) miałam wrażenie, że ktoś wyposażył mnie w skrzydła. I tak o to rzuciłam się w wir zakupów. Po mniej więcej dwóch godzinach z koszem pełnym ubrań zabrałam się za mierzenie. Niestety część rzeczy była na mnie za duża (mankament pojedynczych sztuk), na kilku zdarzyły się plamy, a inne lepiej wyglądały na wieszaku. Aczkolwiek całkiem pokaźne grono powędrowało ze mną do domu - koszt całości nie przekraczał 70 zł, a zakupiłam także płaszcz). Oczywiście mam swoje zasady, nigdy nie zdecydowałabym się na kupno używanej bielizny, strojów kąpielowych, butów. Wyznaję równie zasadę, że nie biorę niczego czego nie będę wstanie wyprać np. brązowa ramoneska musiała wrócić na wieszaka... Nie zdecyduję się też na coś tylko dlatego, że ma niską cenę, zawsze dokładnie oglądam ubranie - czy nie występują plamy, dziurki, kontroluję suwaki i guziki. Wiele radości daje również sprawdzanie pochodzenie ubrania,  niektóre firmy brzmią dla mnie obco, inne zaś są tak znane i markowe, że wydają się wręcz zagubione wśród szeregu innych rzeczy.

Podsumowując jestem bardzo zadowolona z dokonanych zakupów, a second hand okazał się strzałem w dziesiątkę. Na pewno jeszcze nie raz zawitam w jego progi. Wciąż nie do końca odpowiada mi kupowanie ubrań na wagę, ale na szczęście nie brakuje także tych wycenionych. A tym czasem zapraszam na mały pokaz tego co udało mi się wybrać podczas dotychczasowych zakupów: 

kurtka (More & more) - 5,00 zł,  płaszcz (brak danych) - 5 zł
sweter (H&M) - 8, 50 zł,  chustka (brak danych) - 3,00 zł  
t-shirt (John Baner)- 8,00 zł,   bluzka z baskinką (Gina Tricot) - 10 zł
 koszulka polo #1 (Ralph Lauren) - 8 zł,  koszulka polo #2 (Rhode Island) - 8,50 zł

Jakie macie zdanie o lumpeksach, zaglądacie tam czasem? 
Jaki był Wasz najbardziej zaskakujący zakup z ciucholandu?
__________________________________________________________________________
Chcesz być na bieżąco z nowymi postami? Nic prostrzego!  Dołącz do obserwatorów Definiuję na bloggerze, snapchacie: definiuje_blog oraz  FANPAGE'U i INSTAGRAMIE 

SECOND HAND PO RAZ PIERWSZY CZYLI LUMPEKSOWE PRZEMYŚLENIA LAIKA