KANION VERDON I POLA LAWENDY


Są na świecie takie miejsca, w których czuję się wolna. I mam tu na myśli prawdziwą wolność, a nie tę mylnie rozumianą, którą wyzwala włożenie do ust fajki czy picie na umór. Piszę o niczym nieograniczonej wolności; kiedy biegam po polach lawendy i zamiast peszyć się faktem, że trąbi na mnie motocyklista zaczynam się śmiać. Wspominam wolność, którą daje mi krzyk nad Kanionem Verdon. Będąc na  jego szczycie upinam włosy najwyżej jak mogę, przewiązuję koszulę nad biodrami, chcę się choć chwilę przebiec po pustej drodze... Tak wolna jestem we Francji. 

Moja mama mówi, że we Włoszech czuje się jak u siebie. To pewnie dla tego zjeździliśmy ten kraj od góry do dołu w wzdłuż i wszerz; od romantycznego Veneto po surową Umbrię, począwszy od magicznego Amalfi skończywszy na skąpanym w antyku Lacjum. W Toskanii byłam tak wiele razy, że mogłabym napisać o niej książkę. A jednak będąc tam nigdy nie poczułam, że jestem u siebie. W żadnym miejscu nie doznałam takiego olśnienia, poczucia przynależności, chęci bezwarunkowego pozostania na dłużej. Pamiętam ten ścisk kiedy statek oddalał się od zachodzącego słońca Wenecji. Pamiętam jak płakałyśmy z kuzynką kiedy samolot sunął po płycie zostawiając w dali nasze, kochane Lanzarote, na którym spędzałyśmy Boże Narodzenie. Jednak  najbardziej bolą mnie powroty z Francji. Zupełnie jakbym zostawiała cząstkę siebie prawie dwa tysiące kilometrów od miejsca, w którym mieszkam. Kocham skąpaną w słońcu Nice, kocham przepych graniczącego z Francją Monaco, kocham wąskie ulice Villefranche - Sur - Mer, kocham ociekające artyzmem Eze. A tym razem pokochałam miejsca, w których przynależność odnalazła towarzystwo wolności. 

POLA LAWENDY

Zawsze chciałam zobaczyć pola lawendy. Wróć; zapragnęłam tego w chwili, w której dowiedziałam się, że istnieje opcja chwilowego podelektowania się ich widokiem. Dziwnie bym się czuła spędzając wakacje w Monaco i nie zaglądając przy tym do Francji. To tak jakby zjeść z ciasta samą kruszonkę... Nie twierdzę, że w dzieciństwie tego nie robiłam, ale pewnego dnia przychodzi taki etap kiedy wciąga się już cały kawał. I tak też jest z podróżami, im człowiek starszy tym przestaje zadowalać go sama "kruszonka" i zaczyna szukać kolejnych atrakcji. Kiedy wpiszecie w wyszukiwarkę słowo "Prowansja" wyskoczy Wam kilka zdjęć i zapewne jedno w jedno będzie z dumą tonęło we fiolecie lawendy. Niestety poszukiwania w praktyce różnią się od tych w teorii i choć wjechaliśmy na teren cudnej Prowansji to lawendy jak nie było tak nie ma. Należy dodatkowo zaznaczyć, że ta roślina kwitnie głównie w okolicach maja, więc istniało ryzyko, że zamiast  ociekających fioletem pól ujrzymy martwe stronki. Godzina, dwie, masa pięknych widoków za nami i w końcu moim oczom ukazał się klasyczny, prowansalski obrazek.


Ledwo wysiadłam z samochodu, a już dopadła mnie ekscytacja. Nagle przed człowiekiem rozciąga się krajobraz, który widział na tak wielu fotografiach, a teraz stoi tu sam, wpatrzony w fioletową przestrzeń  i czuje intensywną woń lawendy. Bez większego zastanowienia władowałam się w pole z głośnym apelem "Chcę zdjęcia". Nie ważne co z nimi zrobię, nie ważne, że lawendowa sesja zda mi się na nic skoro nie prezentuję tu żadnych stylizacji, liczy się tylko fakt, że chcę mieć wspomnienie siebie wśród pokładu fioletu. Nie umiem profesjonalnie pozować, zaraz zaczynam się śmiać i śmiał się ze mnie także przejeżdżający motocyklista, zatrąbił przyjaźnie. Bo w końcu kogo nie rusza lawenda, prawda?



KANION VERDON

Drugim etapem naszego jednodniowego skoku w bok do Francji było odnalezienie Kanionu Verdon. Odkąd moje kuzynki dowiedziały się, że spędzam tegoroczne wakacje w Monaco zaczęły mnie nakłaniać do spędzenia dnia ze wzrokiem wlepionym w to cudo natury. Wszystkie zdjęcia prezentujące kanion po prostu zapierały dech w piersiach, toteż nie mogłam pozostać obojętna na takie widoki. Wsiedliśmy w samochód, poinformowaliśmy nawigację o naszych planach i ruszyliśmy w drogę. Kanion wydawał się być niedaleko, więc zabraliśmy ze sobą tylko jedną butelkę wody i paczkę sezamków. Oczywiście los lekko zniwelował nasze plany, bo zamiast dotrzeć do wypożyczalni rowerków wodnych kręciliśmy się w kółko wśród kanionu, z prawie pustą butelką już ciepłej i wygazowanej wody. Sezamki zniknęły w mgnieniu oka, a głód zaczął zaglądać tam gdzie ma w zwyczaju. Zaczęłam czuć narastającą falę frustracji, a po głowie chodziła mi już tylko kwestia Kasi ze słynnej, polskiej komedii, Galimatias; "Tak się cieszyłam, tak się cieszyłam, że pojadę za granicę". W moim wypadku brzmiało to jednak bardziej w ten sposób: "Tak się cieszyłam, tak się cieszyłam, że popływam na rowerku." I kiedy powtarzałam to sobie w kółko niczym mantrę moim oczom ukazało się miejsce tak bardzo magiczne, że aż zapragnęłam krzyczeć.


Zatrzymaliśmy samochód przy pozornie zwyczajnej drodze by przyjrzeć się widokowi z bliska. W pierwszym odruchu nie wiedziałam co robić; fotografować, pozować, biec po opustoszałym rozdrożu czy w spokoju chłonąć tę chwilę. Nagle dziewczyna z miasta poznała uroki natury, coś niesamowitego. Krzyknęłam sobie krótkie "juhu!", które powędrowało na snapchata. Znajomi wysyłali do mnie wiadomości wyrażające ich zdziwienie; "Przecież ty nie krzyczysz" - pisali. Owszem, ale w tym momencie jak nigdy zawładnęło mną uczucie wolności.


Widok z góry na Kanion Verdon zauroczył mnie na tyle, że nawet przestałam marudzić za rowerem wodnym. Machnęłam ręką myśląc "Innym razem", w końcu nadal snuję plany powrotu na Lazurowe Wybrzeże. Zaczęliśmy, więc powoli kierować się w stronę Monaco. Doskwierał nam głód, zmęczenie, godzina robiła się coraz późniejsza, a nas czekała jeszcze długa droga powrotna. Wsiedliśmy, więc do samochodu i zaczęliśmy kierować się w dół kanionu. Ot zainteresował nas jeszcze tylko jeden zjazd. Pięć minut w tę czy w tamtą nie robiło właściwie różnicy, więc ufając słowom Przemysława Gintrowskiego, który śpiewał "Coś być musi za zakrętem" postanowiliśmy zaryzykować i sprawdzić. Przed nami rozpościerała się właśnie wypożyczalnia rowerów wodnych.


Eureka, chciałoby się rzec zważywszy, że nasze odkrycie podobnie jak i Archimedesa wiązało się z wodą. Machnęliśmy ręką na powrót i od razu popędziliśmy do wypożyczalni, która oferuje wiele opcji czasowych. Myśmy wahali się pomiędzy wypożyczeniem roweru na 30 lub 60 minut. O dłuższym relaksie nie było mowy zważywszy, że czekała nas prawie trzygodzinna podróż powrotna. W końcu zdecydowaliśmy się zaszaleć i wybraliśmy drugą opcję, która wyniosła nas 15 euro. Jak się później  okazało  słusznie, bo te pierwsze 30 minut minęło w mgnieniu oka. Sympatyczny Francuz posługując się mieszanką języka ojczystego i angielskiego poprowadził nas pomostem do naszego rowerka wodnego. "Tylko nie ten ze zjeżdżalnią" - modliłam się w duchu, gdyż nie zabrałam ze sobą kostiumu kąpielowego, a jak na prawie dorosłą osobę przystało mam wyjątkową słabość do zjeżdżalni wodnych. Pech chciał, ze dostaliśmy bardziej luksusową wersję, a ja  musiałam się obejść smakiem i pozostawić tę atrakcję nietkniętą. Ulżył mi dopiero widok rdzy, która gdzie nie gdzie "zdobiła" zjeżdżalnię, co oznaczało, że i tak miałabym problem by po niej zjechać. Z kąpaniem czy bez, rowerek jest zdecydowanie dobrą decyzją. Mogliśmy podziwiać kanion od środka, moczyć nogi w wodzie i delektować niczym niezmąconym spokojem. Perfekcja w każdym calu.



Trudno by mi było wskazać jeden, najwspanialszy dzień jaki spędziłam na Lazurowym Wybrzeżu, ale podróż szlakiem pól lawendy i droga wzdłuż Kanionu Verdon to jedne z bardziej magicznych wspomnień mojego życia. Pisząc ten post nadal czuję emocje jakie towarzyszyły mi tamtego lipcowego dnia.


48 komentarzy:

  1. Kurcze, lubię Cię czytać! :)
    Ja też mam takie swoje miejsca... Pierwszy raz odczułam to co mówisz 2 lata temu. Po męczącej podróży wbiegłam sama po morza w Walencji, przeskakiwałam fale, zrobiłam kilka obrotów i przepadłam. Nigdy wcześniej się tak nie czułam, a przecież nie było to nic specjalnego. Najgorsze jest to, że gdy to odczujesz, już na zawsze będziesz tęsknił za tym uczuciem. Ja - nim wiedziona - zamieszkałam tam, w zupełnie obcym kraju, na całe pół roku :)
    Pola lawendowe do odkrycia jeszcze przede mną!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku bardzo dziękuję! :)
      Strasznie się cieszę, że ktoś też zna to uczucie i rozumie o czym piszę. Podziwiam odwagę i ogromne zazdroszczę takiego wyjazdu na pół roku, liczę, że ja też kiedyś będę miała okazję wyjechać na trochę i poczuć wolność dłużej :)

      Usuń
  2. Ojej jak cudownie! Chciałabym mieć blisko domu takie pole lawendy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, wychodzisz przed dom, a tam takie widoki... Aż chciałoby się codziennie rano wstawać :)

      Usuń
  3. Śpieszę donieść, że z każdym dniem obserwuję ostatnio coraz mniej trzmieli obsiadających lawendę, co ponoć wróży niestety rychły koniec lata.

    OdpowiedzUsuń
  4. jejku jak pięknie, cudne zdjęcia! ;D

    Zapraszam
    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja się uśmiecham - tak to napisałaś, ze również wywołujesz emocje :) a pola lawendy to i moje małe marzenie. świetnie napisany tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :) Nie umiem pisać inaczej o podróżach, zawsze wplatam swoje emocje :)

      Usuń
  6. Ale tam cudownie, zazdroszczę podróży! Szczególnie chciałabym być na polu lawendy, ale tam musi przecudownie pachniec *o*

    Dziękuję Ci bardzo :)
    Jakby Cię interesowało to dodałam nowy post :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepiękne miejsce! Uwielbiam lawendę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja osobiście za lawendą nie przepadam, ale widok kanionu mnie totalnie urzekł ;) Ja w sumie czuję się trochę jak obywatel świata, gdziekolwiek bym nie pojechała, tam czuję się, jak w domu i każda, nawet najmniejsza rzecz mnie zachwyca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak kanion potrafi zachwycić :)

      Usuń
    2. Fakt :) Ale powiem Ci, że ja nigdy nie lubię robić zdjęć takim widokom, nie lubię do nich wracać na obrazku, a jak wracam tam i mogę znów podziwiać to na żywo - to jakby być tam pierwszy raz w życiu :)

      Usuń
  9. Rewelacyjny blog pełen inspiracji. Wato zaglądać regularnie.
    Pozdrawiam serdecznie, Oliwia Mrozowicz.
    http://oliwia-mrozowicz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam jedno marzenie analogiczne do Twojego. Zawsze marzyłem o spacerze przez pola słoneczników. Na szczęście są w Polsce i jestem pewien, że jeszcze będę miał okazję zobaczyć je na własne oczy.
    Naprawdę bardzo przyjemny wpis, jak i zdjęcia! Oby tak dalej! Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Będąc w Toskanii miałam okazje przespacerować się po polu słoneczników i też robi wrażenie :)

      Usuń
  11. Cudowne widoki <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Doskonale rozumiem jaką wolność masz na myśli... mam jedno takie miejsce na ziemi, gdzie czuję się jak ryba w wodzie :) Zazdroszczę tego, że zwiedzilas całe Włochy - tak bardzo chciałabym tam pojechać. Również dzięki Twoim zdjęciom Francja zaczyna mnie zauraczac :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie całe, bo jeszcze kilka miejsc zostało, ale faktycznie trochę było. Niesety te najpiękniejsze miejsca widziałam za dzieciaka i w sumie nie pamiętam ich aż tak dobrze jak bym chciała ;) Cieszę się, że zarażaj miłością do Francji :)

      Usuń
  13. Jestem zachwycona, postem i zdjęciami :) To pole lawendy jest oszałamiające. Tak, w niektórych miejscach na ziemi czujemy się tak dobrze, tacy wolni, uwielbiam to uczucie. Ostatnio tak miałam jak byłam w parku w Radziejowicach, tam panował taki spokój, że czułam się jakbym była w innym świecie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Strasznie się cieszę, że tyle osób zna to uczucie :)

      Usuń
  14. Piękne zdjęcia. :)
    Wiem jaką wolność masz na myśli. To takie uczucie, które powoduje radość, chęć skakania do góry, dodaje mnóstwo energii ... Cudowne uczucie. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Widoki jak z bajki, w pełni zazdroszczę, a pola lawendy wyglądają jak pędzlem malowane :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziękuję za Twój komentarz, jest piękny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak uważasz :) Trzymaj się!

      Usuń
  17. Chciałabym poczuć się tak jak ty, że gdzieś tysiące kilometrów zostawiłam cząstkę siebie i chętnie po nią tam wrócę. To musi być piękne uczucie. Póki co, byłam już w wielu miejscach, ale żadne nie zachwyca mnie tak bardzo jak to, w którym mieszkam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudownie mieszkać w miejscu, które Cię zachwyca. Ja też mam kilka takich miejsc w moim rodzinnym Wrocławiu, które uwielbiam, ale jednak nigdy nie czułam się tu tak jak we Francji.

      Usuń
  18. W sumie nie wiem czy gdzieś się tak czuję. Uwielbiam chodzić nad jezioro, ale z chłopakiem :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jakbym przed domem miała takie pola lawendy to aż chciałoby się codziennie wstawać, nawet w poniedziałki :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Warto byłoby wstać dla samego widoku.

      Usuń
  20. Wow coś pięknego uwielbiam zapach lawendy <3
    Ja jestem trochę takim samotnikiem i bardzo lubię wychodzić sobie na długie spacery ze słuchawkami w uszach;)
    najlepiej przechodząc przez nie zaludnione przestrzenie ;)
    pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Przepiekne zdjecia! Niesamowicie zazdroszcze tego pola z lawenda - jest to na liscie moich marzen :)

    A sam kanion wyglada jak z bajki!

    OdpowiedzUsuń
  22. Też byłam w tych okolicach trzy i cztery lata temu, bo moi rodzice mają tam przyjaciół <3 Przez kanał spływaliśmy sobie rowerami wodnymi, tak jak Ty. Niesamowita jest ta niebieska woda! Jak płynęliśmy, to na brzegu, na skałach siedzieli ludzie, zapadło mi w pamięć jak niektórzy skakali do wody z nieprawdopodobnych wysokości, brrr! W sumie za drugim razem spędziłam trzy tygodnie całkiem sama w Prowansji, a moje dni wyglądały tak: mieszkałam w górach, więc schodziłam "na dół" do miasteczka, siadałam w jakiejś kafejce, piłam kawę, paliłam papierosa i czytałam książkę. Na obiad sałatka. Potem spacer po miasteczku, oglądanie pamiątek w sklepikach. Prowansja rządzi, przez Twój wpis aż chcę tam wrócić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach jaki cudny opis! Zawsze chciałam tak spędzić wakacje, książka, knajpka - cudownie :)

      Usuń
  23. Jejku, te pola lawendy, jak z pocztówki <3

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane



KANION VERDON I POLA LAWENDY


Są na świecie takie miejsca, w których czuję się wolna. I mam tu na myśli prawdziwą wolność, a nie tę mylnie rozumianą, którą wyzwala włożenie do ust fajki czy picie na umór. Piszę o niczym nieograniczonej wolności; kiedy biegam po polach lawendy i zamiast peszyć się faktem, że trąbi na mnie motocyklista zaczynam się śmiać. Wspominam wolność, którą daje mi krzyk nad Kanionem Verdon. Będąc na  jego szczycie upinam włosy najwyżej jak mogę, przewiązuję koszulę nad biodrami, chcę się choć chwilę przebiec po pustej drodze... Tak wolna jestem we Francji. 

Moja mama mówi, że we Włoszech czuje się jak u siebie. To pewnie dla tego zjeździliśmy ten kraj od góry do dołu w wzdłuż i wszerz; od romantycznego Veneto po surową Umbrię, począwszy od magicznego Amalfi skończywszy na skąpanym w antyku Lacjum. W Toskanii byłam tak wiele razy, że mogłabym napisać o niej książkę. A jednak będąc tam nigdy nie poczułam, że jestem u siebie. W żadnym miejscu nie doznałam takiego olśnienia, poczucia przynależności, chęci bezwarunkowego pozostania na dłużej. Pamiętam ten ścisk kiedy statek oddalał się od zachodzącego słońca Wenecji. Pamiętam jak płakałyśmy z kuzynką kiedy samolot sunął po płycie zostawiając w dali nasze, kochane Lanzarote, na którym spędzałyśmy Boże Narodzenie. Jednak  najbardziej bolą mnie powroty z Francji. Zupełnie jakbym zostawiała cząstkę siebie prawie dwa tysiące kilometrów od miejsca, w którym mieszkam. Kocham skąpaną w słońcu Nice, kocham przepych graniczącego z Francją Monaco, kocham wąskie ulice Villefranche - Sur - Mer, kocham ociekające artyzmem Eze. A tym razem pokochałam miejsca, w których przynależność odnalazła towarzystwo wolności. 

POLA LAWENDY

Zawsze chciałam zobaczyć pola lawendy. Wróć; zapragnęłam tego w chwili, w której dowiedziałam się, że istnieje opcja chwilowego podelektowania się ich widokiem. Dziwnie bym się czuła spędzając wakacje w Monaco i nie zaglądając przy tym do Francji. To tak jakby zjeść z ciasta samą kruszonkę... Nie twierdzę, że w dzieciństwie tego nie robiłam, ale pewnego dnia przychodzi taki etap kiedy wciąga się już cały kawał. I tak też jest z podróżami, im człowiek starszy tym przestaje zadowalać go sama "kruszonka" i zaczyna szukać kolejnych atrakcji. Kiedy wpiszecie w wyszukiwarkę słowo "Prowansja" wyskoczy Wam kilka zdjęć i zapewne jedno w jedno będzie z dumą tonęło we fiolecie lawendy. Niestety poszukiwania w praktyce różnią się od tych w teorii i choć wjechaliśmy na teren cudnej Prowansji to lawendy jak nie było tak nie ma. Należy dodatkowo zaznaczyć, że ta roślina kwitnie głównie w okolicach maja, więc istniało ryzyko, że zamiast  ociekających fioletem pól ujrzymy martwe stronki. Godzina, dwie, masa pięknych widoków za nami i w końcu moim oczom ukazał się klasyczny, prowansalski obrazek.


Ledwo wysiadłam z samochodu, a już dopadła mnie ekscytacja. Nagle przed człowiekiem rozciąga się krajobraz, który widział na tak wielu fotografiach, a teraz stoi tu sam, wpatrzony w fioletową przestrzeń  i czuje intensywną woń lawendy. Bez większego zastanowienia władowałam się w pole z głośnym apelem "Chcę zdjęcia". Nie ważne co z nimi zrobię, nie ważne, że lawendowa sesja zda mi się na nic skoro nie prezentuję tu żadnych stylizacji, liczy się tylko fakt, że chcę mieć wspomnienie siebie wśród pokładu fioletu. Nie umiem profesjonalnie pozować, zaraz zaczynam się śmiać i śmiał się ze mnie także przejeżdżający motocyklista, zatrąbił przyjaźnie. Bo w końcu kogo nie rusza lawenda, prawda?



KANION VERDON

Drugim etapem naszego jednodniowego skoku w bok do Francji było odnalezienie Kanionu Verdon. Odkąd moje kuzynki dowiedziały się, że spędzam tegoroczne wakacje w Monaco zaczęły mnie nakłaniać do spędzenia dnia ze wzrokiem wlepionym w to cudo natury. Wszystkie zdjęcia prezentujące kanion po prostu zapierały dech w piersiach, toteż nie mogłam pozostać obojętna na takie widoki. Wsiedliśmy w samochód, poinformowaliśmy nawigację o naszych planach i ruszyliśmy w drogę. Kanion wydawał się być niedaleko, więc zabraliśmy ze sobą tylko jedną butelkę wody i paczkę sezamków. Oczywiście los lekko zniwelował nasze plany, bo zamiast dotrzeć do wypożyczalni rowerków wodnych kręciliśmy się w kółko wśród kanionu, z prawie pustą butelką już ciepłej i wygazowanej wody. Sezamki zniknęły w mgnieniu oka, a głód zaczął zaglądać tam gdzie ma w zwyczaju. Zaczęłam czuć narastającą falę frustracji, a po głowie chodziła mi już tylko kwestia Kasi ze słynnej, polskiej komedii, Galimatias; "Tak się cieszyłam, tak się cieszyłam, że pojadę za granicę". W moim wypadku brzmiało to jednak bardziej w ten sposób: "Tak się cieszyłam, tak się cieszyłam, że popływam na rowerku." I kiedy powtarzałam to sobie w kółko niczym mantrę moim oczom ukazało się miejsce tak bardzo magiczne, że aż zapragnęłam krzyczeć.


Zatrzymaliśmy samochód przy pozornie zwyczajnej drodze by przyjrzeć się widokowi z bliska. W pierwszym odruchu nie wiedziałam co robić; fotografować, pozować, biec po opustoszałym rozdrożu czy w spokoju chłonąć tę chwilę. Nagle dziewczyna z miasta poznała uroki natury, coś niesamowitego. Krzyknęłam sobie krótkie "juhu!", które powędrowało na snapchata. Znajomi wysyłali do mnie wiadomości wyrażające ich zdziwienie; "Przecież ty nie krzyczysz" - pisali. Owszem, ale w tym momencie jak nigdy zawładnęło mną uczucie wolności.


Widok z góry na Kanion Verdon zauroczył mnie na tyle, że nawet przestałam marudzić za rowerem wodnym. Machnęłam ręką myśląc "Innym razem", w końcu nadal snuję plany powrotu na Lazurowe Wybrzeże. Zaczęliśmy, więc powoli kierować się w stronę Monaco. Doskwierał nam głód, zmęczenie, godzina robiła się coraz późniejsza, a nas czekała jeszcze długa droga powrotna. Wsiedliśmy, więc do samochodu i zaczęliśmy kierować się w dół kanionu. Ot zainteresował nas jeszcze tylko jeden zjazd. Pięć minut w tę czy w tamtą nie robiło właściwie różnicy, więc ufając słowom Przemysława Gintrowskiego, który śpiewał "Coś być musi za zakrętem" postanowiliśmy zaryzykować i sprawdzić. Przed nami rozpościerała się właśnie wypożyczalnia rowerów wodnych.


Eureka, chciałoby się rzec zważywszy, że nasze odkrycie podobnie jak i Archimedesa wiązało się z wodą. Machnęliśmy ręką na powrót i od razu popędziliśmy do wypożyczalni, która oferuje wiele opcji czasowych. Myśmy wahali się pomiędzy wypożyczeniem roweru na 30 lub 60 minut. O dłuższym relaksie nie było mowy zważywszy, że czekała nas prawie trzygodzinna podróż powrotna. W końcu zdecydowaliśmy się zaszaleć i wybraliśmy drugą opcję, która wyniosła nas 15 euro. Jak się później  okazało  słusznie, bo te pierwsze 30 minut minęło w mgnieniu oka. Sympatyczny Francuz posługując się mieszanką języka ojczystego i angielskiego poprowadził nas pomostem do naszego rowerka wodnego. "Tylko nie ten ze zjeżdżalnią" - modliłam się w duchu, gdyż nie zabrałam ze sobą kostiumu kąpielowego, a jak na prawie dorosłą osobę przystało mam wyjątkową słabość do zjeżdżalni wodnych. Pech chciał, ze dostaliśmy bardziej luksusową wersję, a ja  musiałam się obejść smakiem i pozostawić tę atrakcję nietkniętą. Ulżył mi dopiero widok rdzy, która gdzie nie gdzie "zdobiła" zjeżdżalnię, co oznaczało, że i tak miałabym problem by po niej zjechać. Z kąpaniem czy bez, rowerek jest zdecydowanie dobrą decyzją. Mogliśmy podziwiać kanion od środka, moczyć nogi w wodzie i delektować niczym niezmąconym spokojem. Perfekcja w każdym calu.



Trudno by mi było wskazać jeden, najwspanialszy dzień jaki spędziłam na Lazurowym Wybrzeżu, ale podróż szlakiem pól lawendy i droga wzdłuż Kanionu Verdon to jedne z bardziej magicznych wspomnień mojego życia. Pisząc ten post nadal czuję emocje jakie towarzyszyły mi tamtego lipcowego dnia.


Share This Article:

, ,

CONVERSATION

48 komentarze :

  1. Kurcze, lubię Cię czytać! :)
    Ja też mam takie swoje miejsca... Pierwszy raz odczułam to co mówisz 2 lata temu. Po męczącej podróży wbiegłam sama po morza w Walencji, przeskakiwałam fale, zrobiłam kilka obrotów i przepadłam. Nigdy wcześniej się tak nie czułam, a przecież nie było to nic specjalnego. Najgorsze jest to, że gdy to odczujesz, już na zawsze będziesz tęsknił za tym uczuciem. Ja - nim wiedziona - zamieszkałam tam, w zupełnie obcym kraju, na całe pół roku :)
    Pola lawendowe do odkrycia jeszcze przede mną!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku bardzo dziękuję! :)
      Strasznie się cieszę, że ktoś też zna to uczucie i rozumie o czym piszę. Podziwiam odwagę i ogromne zazdroszczę takiego wyjazdu na pół roku, liczę, że ja też kiedyś będę miała okazję wyjechać na trochę i poczuć wolność dłużej :)

      Usuń
  2. Ojej jak cudownie! Chciałabym mieć blisko domu takie pole lawendy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, wychodzisz przed dom, a tam takie widoki... Aż chciałoby się codziennie rano wstawać :)

      Usuń
  3. Śpieszę donieść, że z każdym dniem obserwuję ostatnio coraz mniej trzmieli obsiadających lawendę, co ponoć wróży niestety rychły koniec lata.

    OdpowiedzUsuń
  4. jejku jak pięknie, cudne zdjęcia! ;D

    Zapraszam
    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja się uśmiecham - tak to napisałaś, ze również wywołujesz emocje :) a pola lawendy to i moje małe marzenie. świetnie napisany tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :) Nie umiem pisać inaczej o podróżach, zawsze wplatam swoje emocje :)

      Usuń
  6. Ale tam cudownie, zazdroszczę podróży! Szczególnie chciałabym być na polu lawendy, ale tam musi przecudownie pachniec *o*

    Dziękuję Ci bardzo :)
    Jakby Cię interesowało to dodałam nowy post :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepiękne miejsce! Uwielbiam lawendę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja osobiście za lawendą nie przepadam, ale widok kanionu mnie totalnie urzekł ;) Ja w sumie czuję się trochę jak obywatel świata, gdziekolwiek bym nie pojechała, tam czuję się, jak w domu i każda, nawet najmniejsza rzecz mnie zachwyca ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak kanion potrafi zachwycić :)

      Usuń
    2. Fakt :) Ale powiem Ci, że ja nigdy nie lubię robić zdjęć takim widokom, nie lubię do nich wracać na obrazku, a jak wracam tam i mogę znów podziwiać to na żywo - to jakby być tam pierwszy raz w życiu :)

      Usuń
  9. Rewelacyjny blog pełen inspiracji. Wato zaglądać regularnie.
    Pozdrawiam serdecznie, Oliwia Mrozowicz.
    http://oliwia-mrozowicz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam jedno marzenie analogiczne do Twojego. Zawsze marzyłem o spacerze przez pola słoneczników. Na szczęście są w Polsce i jestem pewien, że jeszcze będę miał okazję zobaczyć je na własne oczy.
    Naprawdę bardzo przyjemny wpis, jak i zdjęcia! Oby tak dalej! Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Będąc w Toskanii miałam okazje przespacerować się po polu słoneczników i też robi wrażenie :)

      Usuń
  11. Cudowne widoki <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Doskonale rozumiem jaką wolność masz na myśli... mam jedno takie miejsce na ziemi, gdzie czuję się jak ryba w wodzie :) Zazdroszczę tego, że zwiedzilas całe Włochy - tak bardzo chciałabym tam pojechać. Również dzięki Twoim zdjęciom Francja zaczyna mnie zauraczac :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie całe, bo jeszcze kilka miejsc zostało, ale faktycznie trochę było. Niesety te najpiękniejsze miejsca widziałam za dzieciaka i w sumie nie pamiętam ich aż tak dobrze jak bym chciała ;) Cieszę się, że zarażaj miłością do Francji :)

      Usuń
  13. Jestem zachwycona, postem i zdjęciami :) To pole lawendy jest oszałamiające. Tak, w niektórych miejscach na ziemi czujemy się tak dobrze, tacy wolni, uwielbiam to uczucie. Ostatnio tak miałam jak byłam w parku w Radziejowicach, tam panował taki spokój, że czułam się jakbym była w innym świecie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Strasznie się cieszę, że tyle osób zna to uczucie :)

      Usuń
  14. Piękne zdjęcia. :)
    Wiem jaką wolność masz na myśli. To takie uczucie, które powoduje radość, chęć skakania do góry, dodaje mnóstwo energii ... Cudowne uczucie. :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Widoki jak z bajki, w pełni zazdroszczę, a pola lawendy wyglądają jak pędzlem malowane :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziękuję za Twój komentarz, jest piękny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak uważasz :) Trzymaj się!

      Usuń
  17. Chciałabym poczuć się tak jak ty, że gdzieś tysiące kilometrów zostawiłam cząstkę siebie i chętnie po nią tam wrócę. To musi być piękne uczucie. Póki co, byłam już w wielu miejscach, ale żadne nie zachwyca mnie tak bardzo jak to, w którym mieszkam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cudownie mieszkać w miejscu, które Cię zachwyca. Ja też mam kilka takich miejsc w moim rodzinnym Wrocławiu, które uwielbiam, ale jednak nigdy nie czułam się tu tak jak we Francji.

      Usuń
  18. W sumie nie wiem czy gdzieś się tak czuję. Uwielbiam chodzić nad jezioro, ale z chłopakiem :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jakbym przed domem miała takie pola lawendy to aż chciałoby się codziennie wstawać, nawet w poniedziałki :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Warto byłoby wstać dla samego widoku.

      Usuń
  20. Wow coś pięknego uwielbiam zapach lawendy <3
    Ja jestem trochę takim samotnikiem i bardzo lubię wychodzić sobie na długie spacery ze słuchawkami w uszach;)
    najlepiej przechodząc przez nie zaludnione przestrzenie ;)
    pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Przepiekne zdjecia! Niesamowicie zazdroszcze tego pola z lawenda - jest to na liscie moich marzen :)

    A sam kanion wyglada jak z bajki!

    OdpowiedzUsuń
  22. Też byłam w tych okolicach trzy i cztery lata temu, bo moi rodzice mają tam przyjaciół <3 Przez kanał spływaliśmy sobie rowerami wodnymi, tak jak Ty. Niesamowita jest ta niebieska woda! Jak płynęliśmy, to na brzegu, na skałach siedzieli ludzie, zapadło mi w pamięć jak niektórzy skakali do wody z nieprawdopodobnych wysokości, brrr! W sumie za drugim razem spędziłam trzy tygodnie całkiem sama w Prowansji, a moje dni wyglądały tak: mieszkałam w górach, więc schodziłam "na dół" do miasteczka, siadałam w jakiejś kafejce, piłam kawę, paliłam papierosa i czytałam książkę. Na obiad sałatka. Potem spacer po miasteczku, oglądanie pamiątek w sklepikach. Prowansja rządzi, przez Twój wpis aż chcę tam wrócić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach jaki cudny opis! Zawsze chciałam tak spędzić wakacje, książka, knajpka - cudownie :)

      Usuń
  23. Jejku, te pola lawendy, jak z pocztówki <3

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane