BLOGOWA SLOW FASHION - ROZSĄDEK CZY MODOWY REŻIM?

czy może jest dla Was za mało konkretny?
Tak naprawdę dopiero uświadomiłaś mi, że ten nurt ma swoją nazwę :D Mam taką samą reakcję jak Ty - uciekam z takich postów. Wiadomo - co za dużo, to niezdrowo, ale w drugą stronę też można przesadzić i próbować promować...nudę. Tak to dla mnie brzmi. ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś zastanawiałam się nad tym samym, nie wiedząc nawet, że zjawisko nazywa się slow fashion. To prawda, że lepiej mieć mniej dobrych gatunkowo rzeczy, niż całe szafy kiepskich, ale z drugiej strony:
1. gdzie zabawa i przyjemność,o których piszesz?
2. nigdy nie ma gwarancji, że to, co uważamy za wartościowe (bo drogie i markowe) takie faktycznie jest
3. moda sie zmienia, a drogie rzeczy trudno zmieniać często
4. zmienny bywa gust i upodobania
5. gdy jesteśmy zabiegani, a ubrań mało, szybko kończą sie czyste rzeczy, a zwłaszcza topy, i inne drobiazgi
6. poza wszystkim MODA i ograniczenia chyba sie wykluczają...
Fajny pomysł na post, czasem warto nad czymś niby oczywistym się zastanowić:-)
Dziękuję bardzo, cieszę się, że post się spodobał :)
Dokładnie, moda i ograniczenia to nie najlepszy duet...
Teraz rzeczywiście wszystko co "slow" jest na topie, ale w sumie to chyba nawet i dobrze, że z tego "fast" przechodzimy jednak na "slow" :)
OdpowiedzUsuńCo to, to na pewno w szczególności jeśli rozpatrujemy sam styl życia, zdecydowanie bardziej przemawia do mnie opcja zrywania jabłek w sadzie niż praca w stylu 21/24, ot trzy godzinki na szybką regeneracje... Przerażające, że ludzie naprawdę potrafią żyć w ten sposób.
UsuńNie do końca rajcuje mnie ten nurt, bo po pierwsze modą się nie interesuję. Ubieram się tak, jak mi się podoba, mam własny styl i nie wciskam go pod żadną z kategorii. Wiem, jak chcę go rozwijać i nikt nie musi pomagać mi w szukaniu go- uważam to za coś naturalnego. Poza tym nigdy nie miałam kłopotów z kupowaniem wielu ubrań, bo zwyczajnie jestem niebogata i wolę książki od ciuszków. To, czego chce nauczyć mnie slow fashion, dawno temu wpoiła mi moja mama i własny indywidualizm, więc ten nurt to dla mnie odkrywanie Ameryki na nowo.
Jeżeli ten nurt jednak komuś w czymś pomógł- to popieram. Aczkolwiek na ulicy tego nie widzę.
Tak, jest dużo prawdy w tym o czym piszesz :)). Swoją drogą to ciekawa kwestia, że ktoś zebrał większość maminych rad i nadał nazwę po czym nagle ludzie oszaleli na jego punkcie, no bo być slow jest takie modne... Oczywiście wiem, że nie każdy tak do tego podchodzi, ale spory odsetek na pewno.
UsuńO tak, masz całkowitą rację :D bardzo się cieszę, że zawsze kupowałam ubrania w lumpeksach. Okazało się, ze mój styl zmienia się po prostu błyskawicznie. Równie szybko nudzę się ubraniami, rzadko która koszulka wytrzymuje ze mną dłużej niż rok. Nic nie wyrzucam, oddaję charytatywnie. Dlatego nie chce kupować ubrań dobrej jakości, porządnych ani drogich. Lubię prędkość w życiu i uważam, ze życie świadome i uważne nie musi być pozbawione szaleństwa i zaprogramowane starannie krok po kroku. A już w ogóle młodość jak dla mnie wyklucza całe to slow. W tym wieku ma się na głowie ważniejsze rzeczy niż to, czy spożyliśmy marchewkę z odpowiednią starannością albo czy nasza bluzka jest idealnie biała. To dobry styl dla perfekcjonalistów, ale ja nim nie jestem i nigdy nie będę. Wole moje czarne, porozciągane ciuchy za grosze :)
OdpowiedzUsuńTen fragment o marchewce niezwykle mi się podoba :D Osobiście lubię slow, bo jest odskocznią od tego wielkomiejskiego pędu, w którym się wychowałam i żyję, ale nie wyobrażam sobie oprzeć całego być tu na ziemi na starannym przeżywaniu każdej chwili, kurcze w końcu jesteśmy tylko ludźmi :D
UsuńMogłabym się do tego podpiąć :) Kiedyś kupowałam za dużo, zakupy i nadmiar ubrań mnie męczył. Odkąd nie mam wolnego czasu to i się nie szwendam po sklepach. Ubrań nie kupuję wcale ostatnio. Zdaję się na to, co mam. A i tak najczęściej sięgam po to, co jest wygodne, ładne i dobrej jakości. Minimalizm daje satysfakcję i jest praktyczny. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOsobiście odpowiada mi minimalizm kosmetyczny i akurat tu tak jak piszesz, jak najbardziej daje mi satysfakcje i jest bardzo praktyczny, z ubraniami nie do końca mi wychodzi, ale może w tym rzecz że prawdziwy minimalizm może być tylko w kilu obszarach ;)
UsuńIdea jest świetna, ale w praktyce to wygląda tak, że blogerki rzeczywiście postulujące życie w zgodzie z filozofią slow fashion i tak do każdej sesji zdjęciowej kupują/dostają nowe ubrania.
Blogi to w znakomitej większości wypadków blaga i nic innego jak tablica reklamowa.
Myślę, że większość z nas wyznaje ideę slow fashion i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy - mało kto kupuje co sezon nową torebkę, co roku nową kurtkę i zimowe buty.
Jeśli ktoś nie bloguje i nie czuje presji posiadania ciągle czegoś nowego, to wcale nie jest tak chętny do częstych zakupów.
Dlatego dla mnie całe to gadanie o slow food, slow fashion i slow life to po prostu modne bzdury - i tyle ;)
Jestem zbyt zmienna, żeby dać się ponieść nurtowi slow fashion. Poza tym, gdzie w tym przyjemność? :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, nominowałam Cię do LBA. Pytania u mnie na blogu - zapraszam do zabawy :)
Usuńnie moge powiedzieć o sobie, że jestem slow w tej dziedzinie ;)po dwóch latach istnych szaleństw i przybraniu kilku kilo po których nie mieszczę się w 50% swojej szafy postanowiłam, że teraz kupuję z rozwagą, bez kupowania 40 bokserek, bo są za 15 zł na wyprzedaży
OdpowiedzUsuńOch skąd ja to znam :D Sama również od mniej więcej trzech lat podchodzę do zakupów bardzo rozsądnie, ale nie zmienia to faktu, że mam szafę pełną ciuchów... Taka moja, mała przyjemność. Z drugiej strony jestem minimalistką kosmetyczną, więc pocieszam się, że nic w naturze nie ginie ;))
UsuńTeż mam mieszane uczucia, co do nurtu slow fashion.
Jakoś zawsze wydawała mi się ta idea naciągana, niedostosowana do prawdziwego życia normalnych ludzi. Ale ostatnio trafiłam gdzieś na zdanie, że chodzi o pozbywanie się nie rzeczy w ogóle, ale tego, co mamy, bo nie umiemy się tego pozbyć. I taka wersja do mnie trafia :D
Tak, doskonałe określenie - niedostosowana do prawdziwego życia normalnych ludzi, zawiera się w nim kwintesencja całego nurtu :))
UsuńFajnie, że poruszyłaś ten temat, faktycznie jest teraz bardzo na czasie. Ja też wszędzie widzę slow, nie tylko w modzie, ale też w żywieniu, spędzaniu czasu itp. I dołączyłabym do tego jeszcze modny minimalizm. Też o nim ostatnio dużo. I jakkolwiek z każdego z tych nurtów wyniosłam coś dla siebie, to z pewnością nie podążam za nimi ślepo. Usłyszałam kiedyś, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. W pełni się z tym zgadzam. Poza tym mamy też coś takiego jak intuicję i fajnie jest umieć jej zaufać. Podam Ci kilka przykładów tego jak ja podchodzę do tego tematu:-). Jestem zwolenniczką przemyślanych zakupów, nie lubię zagracać przestrzeni, ale: nie wyobrażam sobie posiadania w swoim domu np. tylko 100 rzeczy, ponieważ lubię przytulne przestrzenie, nie wyobrażam sobie kupowania czegoś za kilkaset złotych jeśli uznaję, że mnie na to nie stać. Ponadto nie zgadzam się np. z tym, że jeśli czegoś nie noszę to muszę się tego pozbyć/wydać to. Z moich obserwacji wynika, że wiele razy wracałam do ubrań, których nie nosiłam przez ponad rok. Co do kwestii posiadania ograniczonej ilości ubrań w szafie to również niekoniecznie jestem za tym by mieć w niej np. 10-15 ubrań, bo tak nakazuje wybrana ideologia. Mam ochotę posiadać w swojej szafie 30 sukienek, ponieważ uwielbiam je szyć i nosić. Nie wyobrażam sobie zatem wyrzucać 20 sztuk tylko po to, by wpiąć się w jakieś wytyczone ramy. Ponadto doceniam w temacie mody coś takiego jak zabawa nią, chęć eksperymentowania itp., więc tutaj też nie wyobrażam sobie ograniczać się. Fajnie kiedyś o tym napisała Pani Anna Mularczyk Meyer w swojej książce "Minimalizm po polsku". Wyniosłam z niej przekonanie, że to ja wybieram to, w jakim wymiarze będę uprawiać swój minimalizm. Powinnam dokonywać takich wyborów, aby one czyniły mnie szczęśliwą. Jestem zwolenniczką wyciągania z danego nurtu/myśli dla siebie tego co w mojej ocenie jest dla mnie dobre, a nie ślepe 100% podążanie za ideą. Rozpisałam się trochę, choć i tak nie wyczerpałam tematu:-). To oczywiście tylko i wyłącznie moje odczucia. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńMuszę przynać, że mam bardzo podobne podjeście :) Zainteresowała mnie przytoczona książka, muszę się za nią rozejrzeć :))
UsuńKarolino, autorka tej książki (właściwie dwóch, bo jakiś czas temu wyszła kolejna, ale drugiej nie czytałam) pisze bloga http://www.prostyblog.com/
W jej książce spodobało mi się też to, że opisana jest w odniesieniu do polskich realiów, co moim zdaniem jest ważne. Poza tym nie odbieram autorki jako skrajnej minimalistki, co też jest fajne. Nie ma w lekturze nic narzucającego, jest raczej zachęcenie do minimalizmu w oparciu o własną rzeczywistość, tak to odbieram:-). Pozdrawiam.
Nigdy tak bardzo nie zastanawiałam się, nie rozważałam na tym nurtem. Ot jest, i niech sobie będzie. Dla mnie był o tyle wartościowy, że dał mi motor do zmian w mojej szafie - a raczej wyzbycia się rzeczy, których nie używam i używać już zapewne nie będę. Do zaprzestania 'chomikowania' rzeczy, które tylko piętrzą się w szafie, bo "może KIEDYŚ je jeszcze założę..." Ale, masz dużo racji. Nie potrafiłabym zmienić swoje szafy na ciuchy najlepszej jakości. Dlaczego? Bo ja również modą szybko się nudzę. Wolę kupić bluzkę w lumpie za 5 zł, bo nie będzie mi szkoda, jeśli w przyszłym sezonie stracę już na nią ochotę. To samo tyczy się wszystkich elementów moich garderoby. Więc chyba tak... jednak zostawię wszystko na swoim miejscu:)
OdpowiedzUsuńPo prostu slow fashion określa stałość stylu jako przywiązanie do poszczególnych ubrań. A przecież wciąż mogę kochać klasykę, tyle że granatową koszule zastąpię czarną... Nie wyobrażam sobie żyć z jednym ciuchem całe lata tylko dlatego że był drogi i przez to okazał się niezniszczalny...
Usuńhaha ja też uciekam z postów pt. " Slow fashion" itp ;D
Bardzo podoba mi się Twoje podejście ;)
Myślę, że to kolejna moda, którą ludzie dość szybko się znudzą i przyjdzie coś nowego. Człowiek nie nadąża, dlatego ja stawiam na bycie sobą, dobieranie ubrań w sferze komfortu i rozsądku odnośnie finansów ;D
Ja traktuję slow fashion z dystansem- jako propozycję. I myślę, że takie indywidualne podejście jest najzdrowsze- do czegokolwiek zresztą ;-)
OdpowiedzUsuńTo prawda, w końcu tworzymy siebie poprzez wybieranie z danej dziedziny tego co nam akurat odpowiada :)
UsuńOsobiście mam trochę mieszane uczucia. Uważam, że ograniczona ilość ubrań naprawdę pomaga - ja po ciążach i kilku przeprowadzkach (m.in, do i z Francji) pozbyłam się większości i teraz mam niedużą szafę, a w niej porządek i brak dylematów - ale mam też duże pudło z ciuchami, które mi się znudziły, albo nie pasują, ale bardzo je lubię, są w dobrym stanie i obiektywnie ok, wiem że mogę do nich wrócić, a jak nie ja to może moja córka kiedyś.
Ale cały nurt i moda (kolejna) na slow fashion w dużej mierze sprowadziła się do heroicznego wywalania masy ciuchów (a potem, och och, trzeba uzupełnić braki. Tym razem minimalistycznie;) )
Nawet pisałam kiedyś takiego posta o tym, dlaczego nie jestem minimalistką. (nie wiem, czy mogę wrzucić linka? http://odpoczywalnia.blogspot.com/2016/01/dlaczego-nie-jestem-minimalistka.html )
Pozdrawiam:)
Pierwsze słyszę o czymś takim:D Dotąd nigdy nie słyszałam tego pojęcia. Ale zupełnie się z Tobą zgadzam - to strasznie ograniczające! Wolę mieć więcej ubrań, żeby móc robić sobie różne zestawy na różne okazje, czasem pobawić się wyglądem. A mój gust się zmienia, zdarza się, że jakieś ubranie już mi się nie podoba. Poza tym, nie wiem, jak taki system niewielkiej ilości ubrań miałby funkcjonować na wyjazdach albo w upalne dni, kiedy pocimy się tak, że każdego dnia musimy wkładać coś innego.
Traktuję minimalizm z dystansem. W sensie, rozumiem ideę, ale to chyba nie dla mnie. Ani w ubraniach, ani w posiadanych przedmiotach (minimalistyczne wystroje na przykład zwykle mi się nie podobają, te pomieszczenia wydają mi się po prostu puste:D). Nie chcę się ograniczać, z bólem serca wyrzucać kilka rzeczy, żeby zastąpić jedną rzekomo lepszej jakości.
Pozdrawiam ciepło!
P.
Zwłaszcza, że jakość, jakości nie równa. Ostatnio moje buty firmy tommy hilfiger poszły do reklamacji, kiedy takie trampki z DeeZee są ze mną już któryś sezon, tak więc czy na pewno marka gwarantuje jakość...
UsuńWłaściwie nie interesowałam się tym bardziej i gdy czytam cały post, to prawdopodobnie bardziej skłaniam się ku ostatniemu akapitowi, niż samemu nurtowi. Cóż, porządki w szafie od czasu do czasu i noszenie tego, co lubię mi wystarczy, chyba nie jestem aż tak wciągnięta w modę i jej trendy. Dużo bardziej przemawia do mnie za to slow life :)
OdpowiedzUsuńKilka lat temu, gdy mieszkałam w centrum Polski przykładałam większą wagę do tego co noszę. Tu w górach poznałam ludzi, dla których najważniejszą rzeczą jest rodzina, kontakt z przyrodą i realizacja pasji związanych z górami. Tu najważniejsze są dobre górskie buty, kurtka dobrej jakości i plecak:) Pracuję w miejscu, gdzie muszę starannie wyglądać, mieć buty na obcasie i bardziej oficjalny strój, ale od dawna moda nie jest tematem który spędza mi sen z powiek. I zgadzam się z Tobą całkowicie, bo według mnie styl ubierania to rzecz bardzo indywidualna. Świat byłby nudny, gdyby wszyscy nosili podobne ubrania, w podobnym stylu. Jaki byłby świat, gdybyśmy czasem nie mogli popatrzeć na barwne, kolorowe osobowości? A co do reklamacji butów/pisałaś o tym w komentarzu/ to ja ostatnio po kilku wyjściach reklamowałam buty firmy Salomon więc i w tym temacie się z Tobą zgadzam: marka niestety nie gwarantują jakości. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńCzytając komentarz rozmażyłam się trochę nad takim górskim życiem :) Co prawda typem piechura nie jestem i uwielbiam mój Wrocław, ale jednak czuję się już trochę przytłoczona tym wielkomiejskim pośpiechem...
UsuńI wcale się nie dziwię, że tak dobrze czujesz się we Wrocławiu, bo to piękne miasto. We Wrocławiu do niedawna miałam bliską rodzinę, bo właśnie tam mieszkała mojej Mamy siostra. Niestety zmarła jakiś czas temu, a w tym roku zmarł Wujek. Ich jedyna córka zamieszkała w Australii więc już teraz nie mam tam nikogo, ale sentyment do tego miasta nadal pozostał:)
UsuńSzczerze, to mi się podoba ten cały nurt, zaciekawił mnie i wyciągnęłam z tego sporo dla siebie, jednak jestem daleka od obsesyjnego pozbywania się przedmiotów czy radykalizmu szafowego. Blogi, które piszą na ten temat - np. Simplicite, Simplife, Ubieraj się klasycznie i Style Digger lubię podczytywać. Bardziej jednak inspirują mnie The Minimalists, piszący bloga i prowadzący podcast, którzy o całej idei pozbywania się rzeczy mówią bardziej ogólnie - w zmierzaniu do tego, co jest dla nas najbardziej istotne, a nie puste wyrzucanie. Na tym, by było więcej miejsca na nasze pasje, hobby.
Co do ubrań... Myślę, że nikt nie wymaga od nikogo ścisłego wpisywania się w ramy minimalizmu. Koszula może być granatowa jak i czarna, a także kolorowa. Bo minimalizm jako filozofię, sposób życia, a minimalizm estetyczny trzeba oddzielić grubą kreską, bo to rzeczy które mogą się zazębiać, ale nie muszą zupełnie. :)
Tak, tak jak najbardziej przykład z koszulą dotyczył faktu że wciąż można mieć ten sam styl z tym że zapragnąć nowej rzeczy ;)
Fajnie że wspomniałaś o tylu blogach, nie wszystkie znam i z chęcią zajrzę :))
Mam podobne odczucia do slow fashion jak i Ty - kiedy przeczytałam o tym po raz pierwszy, najprawdopodobniej również z 3 lata temu na blogu Asi to myślałam, że to jest naprawdę genialna idea, ale kiedy teraz o tym myślę to masz rację: każdy fanatyzm jest niezdrowy, poza tym moda nie może kojarzyć się z ograniczeniami - moda to wolność tworzenia i interpretowania jej na wiele różnych sposobów. Poza tym - nie zawsze ubrania z dobrą metką są jednoznaczne ze znakomitą jakością.
http://crafty-zone.blogspot.com
Mam mieszane uczucia co do tego slow fashion. Przemyślane zakupy jak najbardziej popieram. Myślę, że to na prawdę dobra opcja, lepsza od chomikowania. Jednak moda i ograniczenie to słowa, które jednak trochę się wykluczają. Po pierwsze ubrania się nudzą, a gust się zmienia, dlatego kupowanie ubrań tej dobrej jakości nie uważam za taki super pomysł. Kiedy mamy coś tańszego w szafie nie szkoda nam tego wyrzucić.
OdpowiedzUsuńTeż nie rozumiem uduchawiania mody - ciuch to ciuch, nie potrzebuję koszul za miliony monet, ale wyśmienitej jakości i niszowej marki, ani nie potrzebuję milionów koszul za złotówkę, ale w różnych kolorach. Ja akurat cenię klasykę i w takie fasony inwestuję, ale nie powiem, żebym wybierała Dolce Gabbana czy jakieś ekscentryczne marki, nie mam też zbyt wielu ubrań. Istotna jest dla mnie wygoda, uniwersalność, dobry krój (szwom przez środek brzucha mówię NIE). Poza tym, nasza sylwetka i gusta też się zmieniają, trzeba brać to pod uwagę. A nawet najlepszej jakości ciuchy kiedyś się po prostu nudzą :)
OdpowiedzUsuńTo ciekawe że dzisiaj wszystko musi mieć swoją nazwę. Rozbawiło mnie trochę to slow fashion :)
http://psychologpopracy.blogspot.com/
Być może wstyd się przyznać, ale wcześniej się z tym nie spotkałam. Może to dlatego, że moda to nie moje rejony i tak naprawdę nie mam z nią nic wspólnego. A gdy widzę modowe blogi, od razu się ewakuuję. Takie zboczenie.
Nurt z jednej strony ciekawy, bo jednak napędza nas do zastanowienia się czy jest sens kupować daną rzecz, a z drugiej strony wymusza na nas dziwne ograniczenia. A moda to ponoć brak jakichkolwiek ograniczeń.
Wiesz co, patrzę na to zjawisko w bardzo podobny sposób, ale może to dlatego, że nigdy nie byłam zafascynowana modą i w związku z tym temat kompulsywnych zakupów kompletnie mnie nie dotyczył. Myślę, że to słuszna idea, ale nie do końca rozumiem sens rozprawiania na jej temat - w końcu czy rozsądek i umiar w zakresie zakupów zasługuje na tę całą otoczkę? Czy powinien mieć grono czcicieli? Zawsze wydawało mi się, że tego typu podejście jest raczej... oczywiste. Jest jednak coś, co rzeczywiście zaczerpnęłam z nurtu slow fashion - staram się kupować ubrania, które mniej więcej pasują do pozostałych rzeczy z mojej szafy. Wcześniej była ona radosnym miksem wszystkiego, co podobało mi się i udało mi się znaleźć w sklepie. Obecnie zanim coś kupię zastanawiam się, z czym mogę to zestawić i czy rzeczywiście będę to nosić. Daleko mi jednak do kupowania dwóch białych T-shirtów (100 zł za sztukę) i noszenia ich na okrągło - jest to dla mnie po prostu niepraktyczne (z czym mam prać te dwa T-shirty?). No i tak, jak piszesz, takie rzeczy znudziłyby mi się dużo szybciej niż trwałoby ich zużycie.
OdpowiedzUsuń
Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)
*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane
Tak naprawdę dopiero uświadomiłaś mi, że ten nurt ma swoją nazwę :D Mam taką samą reakcję jak Ty - uciekam z takich postów. Wiadomo - co za dużo, to niezdrowo, ale w drugą stronę też można przesadzić i próbować promować...nudę. Tak to dla mnie brzmi. ;)
OdpowiedzUsuńPróba promowania nudy! To jest to, trafiłaś w sedno :D
UsuńKiedyś zastanawiałam się nad tym samym, nie wiedząc nawet, że zjawisko nazywa się slow fashion. To prawda, że lepiej mieć mniej dobrych gatunkowo rzeczy, niż całe szafy kiepskich, ale z drugiej strony:
OdpowiedzUsuń1. gdzie zabawa i przyjemność,o których piszesz?
2. nigdy nie ma gwarancji, że to, co uważamy za wartościowe (bo drogie i markowe) takie faktycznie jest
3. moda sie zmienia, a drogie rzeczy trudno zmieniać często
4. zmienny bywa gust i upodobania
5. gdy jesteśmy zabiegani, a ubrań mało, szybko kończą sie czyste rzeczy, a zwłaszcza topy, i inne drobiazgi
6. poza wszystkim MODA i ograniczenia chyba sie wykluczają...
Fajny pomysł na post, czasem warto nad czymś niby oczywistym się zastanowić:-)
Dziękuję bardzo, cieszę się, że post się spodobał :)
UsuńDokładnie, moda i ograniczenia to nie najlepszy duet...
Teraz rzeczywiście wszystko co "slow" jest na topie, ale w sumie to chyba nawet i dobrze, że z tego "fast" przechodzimy jednak na "slow" :)
OdpowiedzUsuńCo to, to na pewno w szczególności jeśli rozpatrujemy sam styl życia, zdecydowanie bardziej przemawia do mnie opcja zrywania jabłek w sadzie niż praca w stylu 21/24, ot trzy godzinki na szybką regeneracje... Przerażające, że ludzie naprawdę potrafią żyć w ten sposób.
UsuńNie do końca rajcuje mnie ten nurt, bo po pierwsze modą się nie interesuję. Ubieram się tak, jak mi się podoba, mam własny styl i nie wciskam go pod żadną z kategorii. Wiem, jak chcę go rozwijać i nikt nie musi pomagać mi w szukaniu go- uważam to za coś naturalnego. Poza tym nigdy nie miałam kłopotów z kupowaniem wielu ubrań, bo zwyczajnie jestem niebogata i wolę książki od ciuszków. To, czego chce nauczyć mnie slow fashion, dawno temu wpoiła mi moja mama i własny indywidualizm, więc ten nurt to dla mnie odkrywanie Ameryki na nowo.
OdpowiedzUsuńJeżeli ten nurt jednak komuś w czymś pomógł- to popieram. Aczkolwiek na ulicy tego nie widzę.
Tak, jest dużo prawdy w tym o czym piszesz :)). Swoją drogą to ciekawa kwestia, że ktoś zebrał większość maminych rad i nadał nazwę po czym nagle ludzie oszaleli na jego punkcie, no bo być slow jest takie modne... Oczywiście wiem, że nie każdy tak do tego podchodzi, ale spory odsetek na pewno.
UsuńO tak, masz całkowitą rację :D bardzo się cieszę, że zawsze kupowałam ubrania w lumpeksach. Okazało się, ze mój styl zmienia się po prostu błyskawicznie. Równie szybko nudzę się ubraniami, rzadko która koszulka wytrzymuje ze mną dłużej niż rok. Nic nie wyrzucam, oddaję charytatywnie. Dlatego nie chce kupować ubrań dobrej jakości, porządnych ani drogich. Lubię prędkość w życiu i uważam, ze życie świadome i uważne nie musi być pozbawione szaleństwa i zaprogramowane starannie krok po kroku. A już w ogóle młodość jak dla mnie wyklucza całe to slow. W tym wieku ma się na głowie ważniejsze rzeczy niż to, czy spożyliśmy marchewkę z odpowiednią starannością albo czy nasza bluzka jest idealnie biała. To dobry styl dla perfekcjonalistów, ale ja nim nie jestem i nigdy nie będę. Wole moje czarne, porozciągane ciuchy za grosze :)
OdpowiedzUsuńTen fragment o marchewce niezwykle mi się podoba :D Osobiście lubię slow, bo jest odskocznią od tego wielkomiejskiego pędu, w którym się wychowałam i żyję, ale nie wyobrażam sobie oprzeć całego być tu na ziemi na starannym przeżywaniu każdej chwili, kurcze w końcu jesteśmy tylko ludźmi :D
UsuńMogłabym się do tego podpiąć :) Kiedyś kupowałam za dużo, zakupy i nadmiar ubrań mnie męczył. Odkąd nie mam wolnego czasu to i się nie szwendam po sklepach. Ubrań nie kupuję wcale ostatnio. Zdaję się na to, co mam. A i tak najczęściej sięgam po to, co jest wygodne, ładne i dobrej jakości. Minimalizm daje satysfakcję i jest praktyczny. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńOsobiście odpowiada mi minimalizm kosmetyczny i akurat tu tak jak piszesz, jak najbardziej daje mi satysfakcje i jest bardzo praktyczny, z ubraniami nie do końca mi wychodzi, ale może w tym rzecz że prawdziwy minimalizm może być tylko w kilu obszarach ;)
UsuńIdea jest świetna, ale w praktyce to wygląda tak, że blogerki rzeczywiście postulujące życie w zgodzie z filozofią slow fashion i tak do każdej sesji zdjęciowej kupują/dostają nowe ubrania.
OdpowiedzUsuńBlogi to w znakomitej większości wypadków blaga i nic innego jak tablica reklamowa.
Myślę, że większość z nas wyznaje ideę slow fashion i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy - mało kto kupuje co sezon nową torebkę, co roku nową kurtkę i zimowe buty.
Jeśli ktoś nie bloguje i nie czuje presji posiadania ciągle czegoś nowego, to wcale nie jest tak chętny do częstych zakupów.
Dlatego dla mnie całe to gadanie o slow food, slow fashion i slow life to po prostu modne bzdury - i tyle ;)
Doskonałe podsumowanie, nic dodać nic ująć :)
UsuńJestem zbyt zmienna, żeby dać się ponieść nurtowi slow fashion. Poza tym, gdzie w tym przyjemność? :)
OdpowiedzUsuńPrawda? :D Mam identyczne odczucia.
UsuńPrzy okazji, nominowałam Cię do LBA. Pytania u mnie na blogu - zapraszam do zabawy :)
Usuńnie moge powiedzieć o sobie, że jestem slow w tej dziedzinie ;)po dwóch latach istnych szaleństw i przybraniu kilku kilo po których nie mieszczę się w 50% swojej szafy postanowiłam, że teraz kupuję z rozwagą, bez kupowania 40 bokserek, bo są za 15 zł na wyprzedaży
OdpowiedzUsuńOch skąd ja to znam :D Sama również od mniej więcej trzech lat podchodzę do zakupów bardzo rozsądnie, ale nie zmienia to faktu, że mam szafę pełną ciuchów... Taka moja, mała przyjemność. Z drugiej strony jestem minimalistką kosmetyczną, więc pocieszam się, że nic w naturze nie ginie ;))
UsuńTeż mam mieszane uczucia, co do nurtu slow fashion.
OdpowiedzUsuńJakoś zawsze wydawała mi się ta idea naciągana, niedostosowana do prawdziwego życia normalnych ludzi. Ale ostatnio trafiłam gdzieś na zdanie, że chodzi o pozbywanie się nie rzeczy w ogóle, ale tego, co mamy, bo nie umiemy się tego pozbyć. I taka wersja do mnie trafia :D
Tak, doskonałe określenie - niedostosowana do prawdziwego życia normalnych ludzi, zawiera się w nim kwintesencja całego nurtu :))
UsuńFajnie, że poruszyłaś ten temat, faktycznie jest teraz bardzo na czasie. Ja też wszędzie widzę slow, nie tylko w modzie, ale też w żywieniu, spędzaniu czasu itp. I dołączyłabym do tego jeszcze modny minimalizm. Też o nim ostatnio dużo. I jakkolwiek z każdego z tych nurtów wyniosłam coś dla siebie, to z pewnością nie podążam za nimi ślepo. Usłyszałam kiedyś, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. W pełni się z tym zgadzam. Poza tym mamy też coś takiego jak intuicję i fajnie jest umieć jej zaufać. Podam Ci kilka przykładów tego jak ja podchodzę do tego tematu:-). Jestem zwolenniczką przemyślanych zakupów, nie lubię zagracać przestrzeni, ale: nie wyobrażam sobie posiadania w swoim domu np. tylko 100 rzeczy, ponieważ lubię przytulne przestrzenie, nie wyobrażam sobie kupowania czegoś za kilkaset złotych jeśli uznaję, że mnie na to nie stać. Ponadto nie zgadzam się np. z tym, że jeśli czegoś nie noszę to muszę się tego pozbyć/wydać to. Z moich obserwacji wynika, że wiele razy wracałam do ubrań, których nie nosiłam przez ponad rok. Co do kwestii posiadania ograniczonej ilości ubrań w szafie to również niekoniecznie jestem za tym by mieć w niej np. 10-15 ubrań, bo tak nakazuje wybrana ideologia. Mam ochotę posiadać w swojej szafie 30 sukienek, ponieważ uwielbiam je szyć i nosić. Nie wyobrażam sobie zatem wyrzucać 20 sztuk tylko po to, by wpiąć się w jakieś wytyczone ramy. Ponadto doceniam w temacie mody coś takiego jak zabawa nią, chęć eksperymentowania itp., więc tutaj też nie wyobrażam sobie ograniczać się. Fajnie kiedyś o tym napisała Pani Anna Mularczyk Meyer w swojej książce "Minimalizm po polsku". Wyniosłam z niej przekonanie, że to ja wybieram to, w jakim wymiarze będę uprawiać swój minimalizm. Powinnam dokonywać takich wyborów, aby one czyniły mnie szczęśliwą. Jestem zwolenniczką wyciągania z danego nurtu/myśli dla siebie tego co w mojej ocenie jest dla mnie dobre, a nie ślepe 100% podążanie za ideą. Rozpisałam się trochę, choć i tak nie wyczerpałam tematu:-). To oczywiście tylko i wyłącznie moje odczucia. Pozdrawiam Cię serdecznie.
OdpowiedzUsuńMuszę przynać, że mam bardzo podobne podjeście :) Zainteresowała mnie przytoczona książka, muszę się za nią rozejrzeć :))
UsuńKarolino, autorka tej książki (właściwie dwóch, bo jakiś czas temu wyszła kolejna, ale drugiej nie czytałam) pisze bloga http://www.prostyblog.com/
UsuńW jej książce spodobało mi się też to, że opisana jest w odniesieniu do polskich realiów, co moim zdaniem jest ważne. Poza tym nie odbieram autorki jako skrajnej minimalistki, co też jest fajne. Nie ma w lekturze nic narzucającego, jest raczej zachęcenie do minimalizmu w oparciu o własną rzeczywistość, tak to odbieram:-). Pozdrawiam.
Nigdy tak bardzo nie zastanawiałam się, nie rozważałam na tym nurtem. Ot jest, i niech sobie będzie. Dla mnie był o tyle wartościowy, że dał mi motor do zmian w mojej szafie - a raczej wyzbycia się rzeczy, których nie używam i używać już zapewne nie będę. Do zaprzestania 'chomikowania' rzeczy, które tylko piętrzą się w szafie, bo "może KIEDYŚ je jeszcze założę..." Ale, masz dużo racji. Nie potrafiłabym zmienić swoje szafy na ciuchy najlepszej jakości. Dlaczego? Bo ja również modą szybko się nudzę. Wolę kupić bluzkę w lumpie za 5 zł, bo nie będzie mi szkoda, jeśli w przyszłym sezonie stracę już na nią ochotę. To samo tyczy się wszystkich elementów moich garderoby. Więc chyba tak... jednak zostawię wszystko na swoim miejscu:)
OdpowiedzUsuńPo prostu slow fashion określa stałość stylu jako przywiązanie do poszczególnych ubrań. A przecież wciąż mogę kochać klasykę, tyle że granatową koszule zastąpię czarną... Nie wyobrażam sobie żyć z jednym ciuchem całe lata tylko dlatego że był drogi i przez to okazał się niezniszczalny...
Usuńhaha ja też uciekam z postów pt. " Slow fashion" itp ;D
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twoje podejście ;)
Myślę, że to kolejna moda, którą ludzie dość szybko się znudzą i przyjdzie coś nowego. Człowiek nie nadąża, dlatego ja stawiam na bycie sobą, dobieranie ubrań w sferze komfortu i rozsądku odnośnie finansów ;D
I ja na to powiem amen, nic dodać :D
UsuńJa traktuję slow fashion z dystansem- jako propozycję. I myślę, że takie indywidualne podejście jest najzdrowsze- do czegokolwiek zresztą ;-)
OdpowiedzUsuńTo prawda, w końcu tworzymy siebie poprzez wybieranie z danej dziedziny tego co nam akurat odpowiada :)
UsuńOsobiście mam trochę mieszane uczucia. Uważam, że ograniczona ilość ubrań naprawdę pomaga - ja po ciążach i kilku przeprowadzkach (m.in, do i z Francji) pozbyłam się większości i teraz mam niedużą szafę, a w niej porządek i brak dylematów - ale mam też duże pudło z ciuchami, które mi się znudziły, albo nie pasują, ale bardzo je lubię, są w dobrym stanie i obiektywnie ok, wiem że mogę do nich wrócić, a jak nie ja to może moja córka kiedyś.
OdpowiedzUsuńAle cały nurt i moda (kolejna) na slow fashion w dużej mierze sprowadziła się do heroicznego wywalania masy ciuchów (a potem, och och, trzeba uzupełnić braki. Tym razem minimalistycznie;) )
Nawet pisałam kiedyś takiego posta o tym, dlaczego nie jestem minimalistką. (nie wiem, czy mogę wrzucić linka? http://odpoczywalnia.blogspot.com/2016/01/dlaczego-nie-jestem-minimalistka.html )
Pozdrawiam:)
O w takim razie z chęcią poczytam Twój wpis, dzięki za link :))
UsuńPierwsze słyszę o czymś takim:D Dotąd nigdy nie słyszałam tego pojęcia. Ale zupełnie się z Tobą zgadzam - to strasznie ograniczające! Wolę mieć więcej ubrań, żeby móc robić sobie różne zestawy na różne okazje, czasem pobawić się wyglądem. A mój gust się zmienia, zdarza się, że jakieś ubranie już mi się nie podoba. Poza tym, nie wiem, jak taki system niewielkiej ilości ubrań miałby funkcjonować na wyjazdach albo w upalne dni, kiedy pocimy się tak, że każdego dnia musimy wkładać coś innego.
OdpowiedzUsuńTraktuję minimalizm z dystansem. W sensie, rozumiem ideę, ale to chyba nie dla mnie. Ani w ubraniach, ani w posiadanych przedmiotach (minimalistyczne wystroje na przykład zwykle mi się nie podobają, te pomieszczenia wydają mi się po prostu puste:D). Nie chcę się ograniczać, z bólem serca wyrzucać kilka rzeczy, żeby zastąpić jedną rzekomo lepszej jakości.
Pozdrawiam ciepło!
P.
Zwłaszcza, że jakość, jakości nie równa. Ostatnio moje buty firmy tommy hilfiger poszły do reklamacji, kiedy takie trampki z DeeZee są ze mną już któryś sezon, tak więc czy na pewno marka gwarantuje jakość...
UsuńWłaściwie nie interesowałam się tym bardziej i gdy czytam cały post, to prawdopodobnie bardziej skłaniam się ku ostatniemu akapitowi, niż samemu nurtowi. Cóż, porządki w szafie od czasu do czasu i noszenie tego, co lubię mi wystarczy, chyba nie jestem aż tak wciągnięta w modę i jej trendy. Dużo bardziej przemawia do mnie za to slow life :)
OdpowiedzUsuńO tak, slow life to zdecydowanie dobra idea :))
UsuńKilka lat temu, gdy mieszkałam w centrum Polski przykładałam większą wagę do tego co noszę. Tu w górach poznałam ludzi, dla których najważniejszą rzeczą jest rodzina, kontakt z przyrodą i realizacja pasji związanych z górami. Tu najważniejsze są dobre górskie buty, kurtka dobrej jakości i plecak:) Pracuję w miejscu, gdzie muszę starannie wyglądać, mieć buty na obcasie i bardziej oficjalny strój, ale od dawna moda nie jest tematem który spędza mi sen z powiek. I zgadzam się z Tobą całkowicie, bo według mnie styl ubierania to rzecz bardzo indywidualna. Świat byłby nudny, gdyby wszyscy nosili podobne ubrania, w podobnym stylu. Jaki byłby świat, gdybyśmy czasem nie mogli popatrzeć na barwne, kolorowe osobowości? A co do reklamacji butów/pisałaś o tym w komentarzu/ to ja ostatnio po kilku wyjściach reklamowałam buty firmy Salomon więc i w tym temacie się z Tobą zgadzam: marka niestety nie gwarantują jakości. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńCzytając komentarz rozmażyłam się trochę nad takim górskim życiem :) Co prawda typem piechura nie jestem i uwielbiam mój Wrocław, ale jednak czuję się już trochę przytłoczona tym wielkomiejskim pośpiechem...
UsuńI wcale się nie dziwię, że tak dobrze czujesz się we Wrocławiu, bo to piękne miasto. We Wrocławiu do niedawna miałam bliską rodzinę, bo właśnie tam mieszkała mojej Mamy siostra. Niestety zmarła jakiś czas temu, a w tym roku zmarł Wujek. Ich jedyna córka zamieszkała w Australii więc już teraz nie mam tam nikogo, ale sentyment do tego miasta nadal pozostał:)
UsuńSzczerze, to mi się podoba ten cały nurt, zaciekawił mnie i wyciągnęłam z tego sporo dla siebie, jednak jestem daleka od obsesyjnego pozbywania się przedmiotów czy radykalizmu szafowego. Blogi, które piszą na ten temat - np. Simplicite, Simplife, Ubieraj się klasycznie i Style Digger lubię podczytywać. Bardziej jednak inspirują mnie The Minimalists, piszący bloga i prowadzący podcast, którzy o całej idei pozbywania się rzeczy mówią bardziej ogólnie - w zmierzaniu do tego, co jest dla nas najbardziej istotne, a nie puste wyrzucanie. Na tym, by było więcej miejsca na nasze pasje, hobby.
OdpowiedzUsuńCo do ubrań... Myślę, że nikt nie wymaga od nikogo ścisłego wpisywania się w ramy minimalizmu. Koszula może być granatowa jak i czarna, a także kolorowa. Bo minimalizm jako filozofię, sposób życia, a minimalizm estetyczny trzeba oddzielić grubą kreską, bo to rzeczy które mogą się zazębiać, ale nie muszą zupełnie. :)
Tak, tak jak najbardziej przykład z koszulą dotyczył faktu że wciąż można mieć ten sam styl z tym że zapragnąć nowej rzeczy ;)
UsuńFajnie że wspomniałaś o tylu blogach, nie wszystkie znam i z chęcią zajrzę :))
Mam podobne odczucia do slow fashion jak i Ty - kiedy przeczytałam o tym po raz pierwszy, najprawdopodobniej również z 3 lata temu na blogu Asi to myślałam, że to jest naprawdę genialna idea, ale kiedy teraz o tym myślę to masz rację: każdy fanatyzm jest niezdrowy, poza tym moda nie może kojarzyć się z ograniczeniami - moda to wolność tworzenia i interpretowania jej na wiele różnych sposobów. Poza tym - nie zawsze ubrania z dobrą metką są jednoznaczne ze znakomitą jakością.
OdpowiedzUsuńhttp://crafty-zone.blogspot.com
Dokładnie, zgadzam się ze wszystkim o czym piszesz :))
UsuńMam mieszane uczucia co do tego slow fashion. Przemyślane zakupy jak najbardziej popieram. Myślę, że to na prawdę dobra opcja, lepsza od chomikowania. Jednak moda i ograniczenie to słowa, które jednak trochę się wykluczają. Po pierwsze ubrania się nudzą, a gust się zmienia, dlatego kupowanie ubrań tej dobrej jakości nie uważam za taki super pomysł. Kiedy mamy coś tańszego w szafie nie szkoda nam tego wyrzucić.
OdpowiedzUsuńTeż nie rozumiem uduchawiania mody - ciuch to ciuch, nie potrzebuję koszul za miliony monet, ale wyśmienitej jakości i niszowej marki, ani nie potrzebuję milionów koszul za złotówkę, ale w różnych kolorach. Ja akurat cenię klasykę i w takie fasony inwestuję, ale nie powiem, żebym wybierała Dolce Gabbana czy jakieś ekscentryczne marki, nie mam też zbyt wielu ubrań. Istotna jest dla mnie wygoda, uniwersalność, dobry krój (szwom przez środek brzucha mówię NIE). Poza tym, nasza sylwetka i gusta też się zmieniają, trzeba brać to pod uwagę. A nawet najlepszej jakości ciuchy kiedyś się po prostu nudzą :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam minimalizm, nawet już nie tylko w modzie czy w kupowaniu ubrań, ale ogólnie w życiu.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe że dzisiaj wszystko musi mieć swoją nazwę. Rozbawiło mnie trochę to slow fashion :)
OdpowiedzUsuńhttp://psychologpopracy.blogspot.com/
Być może wstyd się przyznać, ale wcześniej się z tym nie spotkałam. Może to dlatego, że moda to nie moje rejony i tak naprawdę nie mam z nią nic wspólnego. A gdy widzę modowe blogi, od razu się ewakuuję. Takie zboczenie.
OdpowiedzUsuńNurt z jednej strony ciekawy, bo jednak napędza nas do zastanowienia się czy jest sens kupować daną rzecz, a z drugiej strony wymusza na nas dziwne ograniczenia. A moda to ponoć brak jakichkolwiek ograniczeń.
Wiesz co, patrzę na to zjawisko w bardzo podobny sposób, ale może to dlatego, że nigdy nie byłam zafascynowana modą i w związku z tym temat kompulsywnych zakupów kompletnie mnie nie dotyczył. Myślę, że to słuszna idea, ale nie do końca rozumiem sens rozprawiania na jej temat - w końcu czy rozsądek i umiar w zakresie zakupów zasługuje na tę całą otoczkę? Czy powinien mieć grono czcicieli? Zawsze wydawało mi się, że tego typu podejście jest raczej... oczywiste. Jest jednak coś, co rzeczywiście zaczerpnęłam z nurtu slow fashion - staram się kupować ubrania, które mniej więcej pasują do pozostałych rzeczy z mojej szafy. Wcześniej była ona radosnym miksem wszystkiego, co podobało mi się i udało mi się znaleźć w sklepie. Obecnie zanim coś kupię zastanawiam się, z czym mogę to zestawić i czy rzeczywiście będę to nosić. Daleko mi jednak do kupowania dwóch białych T-shirtów (100 zł za sztukę) i noszenia ich na okrągło - jest to dla mnie po prostu niepraktyczne (z czym mam prać te dwa T-shirty?). No i tak, jak piszesz, takie rzeczy znudziłyby mi się dużo szybciej niż trwałoby ich zużycie.
OdpowiedzUsuńJak cie widzą tak cie piszą mawiają więc moim zdaniem
OdpowiedzUsuńKazdy powinien byc schludnie I dobrze ubranym. To nie kosztuje duzo
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ze pisze na raty ale telefon mi fiksuje I nie potrafie napisac komentarza
OdpowiedzUsuńGdyz po paru sekundach strona mi sie sama odswieža :/
OdpowiedzUsuńTeraz to juz w ogóle sie pogubiłam bo widzę że nie dodało sie to co na prawde chciałam napisac
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Ja mam czas szaleństw zakupowych za sobą. Kupuję z rozwagą i staram się wybierać rzeczy jak najlepszej jakości w dobrej cenie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń