ZMANIEROWANIE CZY WALKA O SWOJE?


Grzeczna, koleżeńska, pomocna... - właśnie takie przymiotniki padały na opisowych świadectwach czy w rozmowach mojej mamy z nauczycielami.  Jako kilkuletniej dziewczynce bardzo mi to schlebiało, lubiłam być przykładem podręcznikowego dziecka, zabiegałam o takie opinie. No, a grzeczne dzieci  nie walczą o swoje, one wszystkim ustępują i ogólnie rzecz ujmując zawsze są ponadto. Jestem jedynaczką, nie wzrastałam więc w poczuciu walki o zainteresowanie rodziców, nigdy nie musiałam się o nic prosić. Oczywiście wpajano mi, że trzeba walczyć o swoje, że nie można odpuszczać i machać ręką na jawną niesprawiedliwość, ale co z tego skoro ja zawsze byłam zbyt skrępowana, aby upominać się o swoje. Gdybym miała podliczyć wszystkie sytuacje, w których poddałam się z myślą "a niech będzie" to za pewne nie starczyłoby mi na to doby. Chyba gdzieś podświadomie obawiałam się zaszufladkowania jako rozpieszczonej jedynaczki i w efekcie nawet nie zauważyłam kiedy inni zaczęli to wykorzystywać. A jednak przez ostatnie kilka lat nauczyłam się trochę rozpychać łokciami... i najzwyczajniej w świecie denerwują mnie wyrzuty sumienia z tym związane. 

Zawsze podziwiałam tych wszystkich ludzi, którzy potrafili zabrać głos, w restauracjach, hotelach, gdziekolwiek. Po prostu otwarcie mówili co im się nie podoba. Tymczasem ja bardzo często chowałam głowę w piasek. A co tam, prosiłam napój bez lodu (nie znoszę kiedy ten się roztapia i zabija cały smak), ale skoro kelnerka zapomniała to już jakoś się przemęczę. I tak mogłabym się przemęczać i przemęczać na pewno przez kolejnych  kilka lat, gdyby nie narastająca we mnie frustracja wyzwalająca chęć zmiany. Pamiętam jak wiele lat temu podczas wakacji nad jeziorem wybrałam się z koleżanką do mini salonu gier. Chciałyśmy zagrać w cymbergaja, wrzuciłyśmy pieniądze do automatu, a ten okazał się popsutym. Te stracone 2 zł, które mogłam przeznaczyć choćby na dwie kulki z zabawką, dodały mi na tyle odwagi, że aż postanowiłam upomnieć się o swoje. Dziarsko ruszyłam więc do lady, z której ledwo co było mnie widać i oznajmiłam pani w kasie, że automat pożarł nasze pieniądze choć nie doszukałam się żadnej informacji iż jest popsuty. Oczywiście kobieta oddała nam te nieszczęsne 2 zł, które przeznaczyłyśmy na pozłacane łańcuszki, a ja chełpiłam się swoim wyczynem przez cały kolejny tydzień. Byłam z siebie dumna. I wspominając tę odległą o lata sytuację  znów chciałam poczuć się dumna. Zaczęłam, więc nieśmiało sugerować, że prosiłam o lemoniadę bez lodu, małą a nie średnią pizze i, że należy mi się szóstka za ten konkurs. I tak ta każda na pozór głupota przybliżyła mnie do tytułowej sytuacji. 

Otóż hotelowy pokój nigdy nie stanowił dla mnie priorytetu. Spędzam w nim zwykle tyle czasu co nic i nie zależy mi, aby wyglądał jak pałacyk księżniczki. Ale istnieje jednak różnica pomiędzy normalnym podejściem, a małą klitką z okropnym widokiem. Zawsze pojawia się element ekscytacji kiedy człowiek po raz pierwszy otwiera drzwi i nikt nie lubi kiedy to uczucie nagle zastępuje dołek rozczarowania. A tym razem dołek okazał się być potężną depresją, którą pogłębił widok na restaurację i kobietę, która zasiadała w niej w stroju kąpielowym w najlepsze świecąc swoim tyłkiem. I tak o to przelała się fala goryczy. Na drżących  nogach wsiadłam do windy. Przy recepcji drżenie zmieniło się w trzęsienie, ale szybka myśl o wymarzonych wakacjach zadziałała jak wspomniane kulki z zabawkami. Poprosiłam o zmianę pokoju. Recepcjonistka wyrecytowała, że niestety jest już komplet i dopiero (przyznaję, że może trochę przesadzone) słowa: disgusting  view i disaster sprawiły, że podeszła do komputera. Okazało się, że dzień później można zmienić pokój. Najpierw była radość, a potem do wieczora męczyły mnie wyrzuty sumienia; co pomyślała sobie recepcjonistka? a jeśli wyszłam na zmanierowaną? a może nie wypadało? To wszystko przypomina mi świetną bajkę, którą jakieś naście lat temu opowiadała mi ciocia. Książę zaatakował stojącą mu na drodze świnie i oczywiście na tym poległ. Kiedy czarodziej spytał go po co to zrobił, skoro mógł obejść zwierzę, książę wyjaśnił, że chciał wypaść bohatersko w oczach świni. Puenta tej bajki ciągnie się za mną do dziś, a ciocia jeszcze nie raz mi ją powtarzała: A co cię obchodzi co sobie pomyśli świnia? Nie żebym chciała porównać recepcjonistkę do świni, ale prawda jest taka że moja ingerencja za pewne zupełnie ją obeszła a ja właśnie piszę do Was spoglądając na piękny widok. 

Jaki jest cel mojej opowieści? Otóż na świecie jest miliony takich jakby to powiedziała moja przyjaciółka ciołków jak ja, którzy machną ręką żeby nie wyjść na niekulturalnych, a w efekcie tracą. Czasem jest to głupie 2 zł, o które naprawdę nie warto walczyć, ale jeśli ma ono większą wartość to dlaczego odpuszczać? Przez lata bałam się, że wyjdę na zmanierowaną, na rozpieszczoną, że ktoś uzna mnie za rozkapryszoną jedynaczkę... Z drugiej strony czy Ci wszyscy ludzie przejmują się, że ja mogę coś stracić? Nie. Więc co mnie obchodzi co sobie pomyśli  świnia?

17 komentarzy:

  1. Też jestem taką "pierdołowatą" osobą, a mam starszą siostrę i młodszego brata, czyli aż dwójkę rodzeństwa. Mi zawsze rodzice kazali ustępować - w kłótniach z rodzeństwem, w zabawach z innymi dziećmi itd. Mama nigdy nie pozwalała na żadne formy samochwalstwa i uczulała na potrzeby innych. I jasne, że znajdują się potem ludzie, którzy to wykorzystują, ale w którymś momencie życia nauczyłam się takich odcinać. Głęboko wierzę, że koniec końców lepiej był takim "dobrym pierdołą" niż "cwaniakiem" i jak to mi kiedyś powiedział jeden z wykładowców na studiach "to nieprawda, że pokorne ciele dwie matki ssie", po czym zawyżył ocenę - także jednak chyba ssie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To o czym piszesz to już w ogóle temat na osobny post, mam na myśli to cwaniactwo, które całe życie doprowadza mnie do szału... Ci "sprytni" ludzie, którzy chcą wszystko łatwo; od ściągania w szkole (w USA byłoby to niedopomyslenia), po kupowanie prac magisterskich itd. I zgodzę sie ze w tym wypadku to lepiej być "dobrym pierdołom" niż "cwaniakiem"

      Usuń
    2. Tzn. Pierdołą a pierdołom ;)

      Usuń
  2. Ale Ty świetnie piszesz! A już powoli wychodząc spod wrażenia muszę napisać, że czułam się jakbym czytała o sobie... Ja również jestem jedynczaką, która raczej nigdy nie sprawiała problemów, była po prostu miła, sympatyczna i grzeczna. Właściwie dalej tak jest, ale jakiś czas temu coś we mnie pękło i zaczęłam się upominać o swoje, nie pozostawiać pewnych spraw takimi jak są, bo się po prostu obawiam. Jednak do tej pory czasem mam tak, że wolę wysłać chłopaka, by coś załatwił, bo ja się po prostu wstydzę. Absurdalne jest to dla mnie czasem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku dziękuję bardzo, taki komentarz z rana od razu dodaje energii do działania :)) Zaczyna mni zaskakiwać czemu jedynaków określa się jako rozwydrzonych egoistów skoro większość z nas to tak naprawdę grzeczne i nieśmiałe "dzieciaki"... No, ale w pewnym momęcie i w nas coś pęka i chcemy to ci nasze :)

      Usuń
  3. Cudownie piszesz i napisałaś samą prawdę!


    Pozdrawiam!
    Zapraszam do siebie i do obserwacji : )
    xaaleksandra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tak samo jestem jedynaczką i prawie całe moje dotychczasowe życie spędziłam na staniu obok i chowaniu głowy w piasek. Jestem trochę nieśmiała i często sprawiało to, że jednak nie zabierałam głosu i nie walczyłam o swoje. Dopiero rok temu zyskałam ogromną pewność siebie, co sprawiło że czuję się o wiele lepiej. Zdecydowanie warto walczyć o swoje, domagać się tego, czego chcemy, skoro możemy to mieć. A tym, co powiedzą ludzie czy jakie oni maja zdanie, nie warto się przejmować, zdecydowanie nie jakoś przesadnie. Kiedyś mój chłopak powiedział mi że jestem za dobra, że czasami muszę być egoistką i zadbać o to żeby mi sie podobało i walczyć o swoje. Zgadzam się z tym w stu procentach :) I przez takie sytuacje nie wyjdziemy na zmanierowane, tylko na pewne siebie i wiedzące czego chcemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to zawsze sobie tłumaczę, że gdyby te wszystkie ikony zadawały sobie pytania typu "Czy wypada...?", "Czy powinnam?" to nigdy nie stałyby się tym kim są... Czasem trzeba egoistycznie tupnąć nogą :)

      Usuń
  5. Hm, zobaczyłam długi tekst, ale przeczytałam go bardzo szybko! :)
    Myślę, że głównym problemem dzisiejszego świata jest to, że ludzie nie przejmują się tym, że ktoś może coś stracić, patrzą tylko na swje potrzeby..

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bym się nie przyjmowała tym,co kto myśli. Od zawsze otwarcie mówiłam co myślę,co mi się nie podoba itd.często wychodziłam na tym źle, bo ludzie nie lubią być krytykowani. Wychodzę jednak z założenia,że skoro za coś płacę czy poświęcam temu czas to dlaczego mam nie wymagać od drugiej osoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super podejście, ja się wlasnie cały czas takiego uczę :)

      Usuń
  7. Chcę podkreślić, że w pełni podzielam Twój punkt widzenia. Zadam Ci jednak przewrotne pytanie: Jak - Twoim zdaniem - musiałabyś się zachować, by faktycznie postąpić jak osoba zmanierowana? Skoro ta cienka granica między byciem rozwydrzoną egoistką a domagającą się swoim praw klientką odgrywa tak istotną rolę, to warto się zastanowić, gdzie właściwie ona przebiega.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale czytam twój komentarz już któryś raz i nie rozumiem pytania... Cały tekst dotyczył właśnie tego, że nie mam pojęcia gdzie przebiega granica i choć wiem, że zdanie innych nie powinno mnie interesować to zawsze pojawią się wyrzuty sumienia, "bo może jednak trzeba było..." ;)

      Usuń
    2. Ujmę to inaczej: Gdybyś Ty była recepcjonistką, a ktoś inny gościem hotelowym - pomyślałabyś o sobie, że masz do czynienia z osobą zmanierowaną? A może pomyślałabyś tak dopiero, gdyby ktoś marudził, że muszla w toalecie jest ceramiczna zamiast (bo ja wiem) granitowej? Z Twojego wpisu zrozumiałem, że nie jest jasne, kiedy ludzie postrzegają nasze zachowania jako wyraz zmanierowania. Pytanie, jak oceniłabyś samą siebie, gdyby role się odwróciły?

      Usuń
    3. W porządku, już rozumiem co masz na myśli :)

      Wiesz co, z perspektywy czasu samej sobie bym nic nie zarzuciła, ale jak poczuła się recepcjonistka tego nie wiem... Bo któż to wie oprócz niej samej? ;) U każdego człowieka granica leży chyba gdzie indziej; ja zastanawiałam się czy nie jestem zmanierowana chcąc lepszy widok, a ktoś inny może nie widzieć nic złego w tym, że domaga się granitowej muszli w toalecie. Ile ludzi tyle spojrzeń :)

      Usuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane



ZMANIEROWANIE CZY WALKA O SWOJE?


Grzeczna, koleżeńska, pomocna... - właśnie takie przymiotniki padały na opisowych świadectwach czy w rozmowach mojej mamy z nauczycielami.  Jako kilkuletniej dziewczynce bardzo mi to schlebiało, lubiłam być przykładem podręcznikowego dziecka, zabiegałam o takie opinie. No, a grzeczne dzieci  nie walczą o swoje, one wszystkim ustępują i ogólnie rzecz ujmując zawsze są ponadto. Jestem jedynaczką, nie wzrastałam więc w poczuciu walki o zainteresowanie rodziców, nigdy nie musiałam się o nic prosić. Oczywiście wpajano mi, że trzeba walczyć o swoje, że nie można odpuszczać i machać ręką na jawną niesprawiedliwość, ale co z tego skoro ja zawsze byłam zbyt skrępowana, aby upominać się o swoje. Gdybym miała podliczyć wszystkie sytuacje, w których poddałam się z myślą "a niech będzie" to za pewne nie starczyłoby mi na to doby. Chyba gdzieś podświadomie obawiałam się zaszufladkowania jako rozpieszczonej jedynaczki i w efekcie nawet nie zauważyłam kiedy inni zaczęli to wykorzystywać. A jednak przez ostatnie kilka lat nauczyłam się trochę rozpychać łokciami... i najzwyczajniej w świecie denerwują mnie wyrzuty sumienia z tym związane. 

Zawsze podziwiałam tych wszystkich ludzi, którzy potrafili zabrać głos, w restauracjach, hotelach, gdziekolwiek. Po prostu otwarcie mówili co im się nie podoba. Tymczasem ja bardzo często chowałam głowę w piasek. A co tam, prosiłam napój bez lodu (nie znoszę kiedy ten się roztapia i zabija cały smak), ale skoro kelnerka zapomniała to już jakoś się przemęczę. I tak mogłabym się przemęczać i przemęczać na pewno przez kolejnych  kilka lat, gdyby nie narastająca we mnie frustracja wyzwalająca chęć zmiany. Pamiętam jak wiele lat temu podczas wakacji nad jeziorem wybrałam się z koleżanką do mini salonu gier. Chciałyśmy zagrać w cymbergaja, wrzuciłyśmy pieniądze do automatu, a ten okazał się popsutym. Te stracone 2 zł, które mogłam przeznaczyć choćby na dwie kulki z zabawką, dodały mi na tyle odwagi, że aż postanowiłam upomnieć się o swoje. Dziarsko ruszyłam więc do lady, z której ledwo co było mnie widać i oznajmiłam pani w kasie, że automat pożarł nasze pieniądze choć nie doszukałam się żadnej informacji iż jest popsuty. Oczywiście kobieta oddała nam te nieszczęsne 2 zł, które przeznaczyłyśmy na pozłacane łańcuszki, a ja chełpiłam się swoim wyczynem przez cały kolejny tydzień. Byłam z siebie dumna. I wspominając tę odległą o lata sytuację  znów chciałam poczuć się dumna. Zaczęłam, więc nieśmiało sugerować, że prosiłam o lemoniadę bez lodu, małą a nie średnią pizze i, że należy mi się szóstka za ten konkurs. I tak ta każda na pozór głupota przybliżyła mnie do tytułowej sytuacji. 

Otóż hotelowy pokój nigdy nie stanowił dla mnie priorytetu. Spędzam w nim zwykle tyle czasu co nic i nie zależy mi, aby wyglądał jak pałacyk księżniczki. Ale istnieje jednak różnica pomiędzy normalnym podejściem, a małą klitką z okropnym widokiem. Zawsze pojawia się element ekscytacji kiedy człowiek po raz pierwszy otwiera drzwi i nikt nie lubi kiedy to uczucie nagle zastępuje dołek rozczarowania. A tym razem dołek okazał się być potężną depresją, którą pogłębił widok na restaurację i kobietę, która zasiadała w niej w stroju kąpielowym w najlepsze świecąc swoim tyłkiem. I tak o to przelała się fala goryczy. Na drżących  nogach wsiadłam do windy. Przy recepcji drżenie zmieniło się w trzęsienie, ale szybka myśl o wymarzonych wakacjach zadziałała jak wspomniane kulki z zabawkami. Poprosiłam o zmianę pokoju. Recepcjonistka wyrecytowała, że niestety jest już komplet i dopiero (przyznaję, że może trochę przesadzone) słowa: disgusting  view i disaster sprawiły, że podeszła do komputera. Okazało się, że dzień później można zmienić pokój. Najpierw była radość, a potem do wieczora męczyły mnie wyrzuty sumienia; co pomyślała sobie recepcjonistka? a jeśli wyszłam na zmanierowaną? a może nie wypadało? To wszystko przypomina mi świetną bajkę, którą jakieś naście lat temu opowiadała mi ciocia. Książę zaatakował stojącą mu na drodze świnie i oczywiście na tym poległ. Kiedy czarodziej spytał go po co to zrobił, skoro mógł obejść zwierzę, książę wyjaśnił, że chciał wypaść bohatersko w oczach świni. Puenta tej bajki ciągnie się za mną do dziś, a ciocia jeszcze nie raz mi ją powtarzała: A co cię obchodzi co sobie pomyśli świnia? Nie żebym chciała porównać recepcjonistkę do świni, ale prawda jest taka że moja ingerencja za pewne zupełnie ją obeszła a ja właśnie piszę do Was spoglądając na piękny widok. 

Jaki jest cel mojej opowieści? Otóż na świecie jest miliony takich jakby to powiedziała moja przyjaciółka ciołków jak ja, którzy machną ręką żeby nie wyjść na niekulturalnych, a w efekcie tracą. Czasem jest to głupie 2 zł, o które naprawdę nie warto walczyć, ale jeśli ma ono większą wartość to dlaczego odpuszczać? Przez lata bałam się, że wyjdę na zmanierowaną, na rozpieszczoną, że ktoś uzna mnie za rozkapryszoną jedynaczkę... Z drugiej strony czy Ci wszyscy ludzie przejmują się, że ja mogę coś stracić? Nie. Więc co mnie obchodzi co sobie pomyśli  świnia?

Share This Article:

CONVERSATION

17 komentarze :

  1. Też jestem taką "pierdołowatą" osobą, a mam starszą siostrę i młodszego brata, czyli aż dwójkę rodzeństwa. Mi zawsze rodzice kazali ustępować - w kłótniach z rodzeństwem, w zabawach z innymi dziećmi itd. Mama nigdy nie pozwalała na żadne formy samochwalstwa i uczulała na potrzeby innych. I jasne, że znajdują się potem ludzie, którzy to wykorzystują, ale w którymś momencie życia nauczyłam się takich odcinać. Głęboko wierzę, że koniec końców lepiej był takim "dobrym pierdołą" niż "cwaniakiem" i jak to mi kiedyś powiedział jeden z wykładowców na studiach "to nieprawda, że pokorne ciele dwie matki ssie", po czym zawyżył ocenę - także jednak chyba ssie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To o czym piszesz to już w ogóle temat na osobny post, mam na myśli to cwaniactwo, które całe życie doprowadza mnie do szału... Ci "sprytni" ludzie, którzy chcą wszystko łatwo; od ściągania w szkole (w USA byłoby to niedopomyslenia), po kupowanie prac magisterskich itd. I zgodzę sie ze w tym wypadku to lepiej być "dobrym pierdołom" niż "cwaniakiem"

      Usuń
    2. Tzn. Pierdołą a pierdołom ;)

      Usuń
  2. Ale Ty świetnie piszesz! A już powoli wychodząc spod wrażenia muszę napisać, że czułam się jakbym czytała o sobie... Ja również jestem jedynczaką, która raczej nigdy nie sprawiała problemów, była po prostu miła, sympatyczna i grzeczna. Właściwie dalej tak jest, ale jakiś czas temu coś we mnie pękło i zaczęłam się upominać o swoje, nie pozostawiać pewnych spraw takimi jak są, bo się po prostu obawiam. Jednak do tej pory czasem mam tak, że wolę wysłać chłopaka, by coś załatwił, bo ja się po prostu wstydzę. Absurdalne jest to dla mnie czasem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku dziękuję bardzo, taki komentarz z rana od razu dodaje energii do działania :)) Zaczyna mni zaskakiwać czemu jedynaków określa się jako rozwydrzonych egoistów skoro większość z nas to tak naprawdę grzeczne i nieśmiałe "dzieciaki"... No, ale w pewnym momęcie i w nas coś pęka i chcemy to ci nasze :)

      Usuń
  3. Cudownie piszesz i napisałaś samą prawdę!


    Pozdrawiam!
    Zapraszam do siebie i do obserwacji : )
    xaaleksandra.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tak samo jestem jedynaczką i prawie całe moje dotychczasowe życie spędziłam na staniu obok i chowaniu głowy w piasek. Jestem trochę nieśmiała i często sprawiało to, że jednak nie zabierałam głosu i nie walczyłam o swoje. Dopiero rok temu zyskałam ogromną pewność siebie, co sprawiło że czuję się o wiele lepiej. Zdecydowanie warto walczyć o swoje, domagać się tego, czego chcemy, skoro możemy to mieć. A tym, co powiedzą ludzie czy jakie oni maja zdanie, nie warto się przejmować, zdecydowanie nie jakoś przesadnie. Kiedyś mój chłopak powiedział mi że jestem za dobra, że czasami muszę być egoistką i zadbać o to żeby mi sie podobało i walczyć o swoje. Zgadzam się z tym w stu procentach :) I przez takie sytuacje nie wyjdziemy na zmanierowane, tylko na pewne siebie i wiedzące czego chcemy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to zawsze sobie tłumaczę, że gdyby te wszystkie ikony zadawały sobie pytania typu "Czy wypada...?", "Czy powinnam?" to nigdy nie stałyby się tym kim są... Czasem trzeba egoistycznie tupnąć nogą :)

      Usuń
  5. Hm, zobaczyłam długi tekst, ale przeczytałam go bardzo szybko! :)
    Myślę, że głównym problemem dzisiejszego świata jest to, że ludzie nie przejmują się tym, że ktoś może coś stracić, patrzą tylko na swje potrzeby..

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja bym się nie przyjmowała tym,co kto myśli. Od zawsze otwarcie mówiłam co myślę,co mi się nie podoba itd.często wychodziłam na tym źle, bo ludzie nie lubią być krytykowani. Wychodzę jednak z założenia,że skoro za coś płacę czy poświęcam temu czas to dlaczego mam nie wymagać od drugiej osoby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super podejście, ja się wlasnie cały czas takiego uczę :)

      Usuń
  7. Chcę podkreślić, że w pełni podzielam Twój punkt widzenia. Zadam Ci jednak przewrotne pytanie: Jak - Twoim zdaniem - musiałabyś się zachować, by faktycznie postąpić jak osoba zmanierowana? Skoro ta cienka granica między byciem rozwydrzoną egoistką a domagającą się swoim praw klientką odgrywa tak istotną rolę, to warto się zastanowić, gdzie właściwie ona przebiega.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale czytam twój komentarz już któryś raz i nie rozumiem pytania... Cały tekst dotyczył właśnie tego, że nie mam pojęcia gdzie przebiega granica i choć wiem, że zdanie innych nie powinno mnie interesować to zawsze pojawią się wyrzuty sumienia, "bo może jednak trzeba było..." ;)

      Usuń
    2. Ujmę to inaczej: Gdybyś Ty była recepcjonistką, a ktoś inny gościem hotelowym - pomyślałabyś o sobie, że masz do czynienia z osobą zmanierowaną? A może pomyślałabyś tak dopiero, gdyby ktoś marudził, że muszla w toalecie jest ceramiczna zamiast (bo ja wiem) granitowej? Z Twojego wpisu zrozumiałem, że nie jest jasne, kiedy ludzie postrzegają nasze zachowania jako wyraz zmanierowania. Pytanie, jak oceniłabyś samą siebie, gdyby role się odwróciły?

      Usuń
    3. W porządku, już rozumiem co masz na myśli :)

      Wiesz co, z perspektywy czasu samej sobie bym nic nie zarzuciła, ale jak poczuła się recepcjonistka tego nie wiem... Bo któż to wie oprócz niej samej? ;) U każdego człowieka granica leży chyba gdzie indziej; ja zastanawiałam się czy nie jestem zmanierowana chcąc lepszy widok, a ktoś inny może nie widzieć nic złego w tym, że domaga się granitowej muszli w toalecie. Ile ludzi tyle spojrzeń :)

      Usuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane