I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ... przez pewien czas


Uroczystości rodzinnych z reguły się nie lubi; za nadgorliwe ciotki, dyskusje o nadciśnieniu i polityce, która zawsze wywołuje burze przy stole. Z jednej strony jestem jeszcze za młoda, z drugiej już za stara, aby przysłuchiwać się tym rozmowom z zaciekawieniem. Każdy wiek ma swoje prawa... mój na pewno nie usadowił się przy obficie zastawionym stole. A jednak, jakiś czas temu wzięłam udział w uroczystości rodzinnej, która wiele dla mnie znaczy. Na początku czerwca rodzice mojej mamy obchodzili pięćdziesiątą rocznicę ślubu, dając mi tym samym wiarę, że istnieje jeszcze na świecie miłość. Bo mimo upadków, które zaliczamy wszyscy, oni  trzymali się wzlotów, a te pozwoliły im spędzić razem już pół wieku. Dziś ludzie coraz częściej zamiast walczyć o siebie wolą walczyć ze sobą. Ale może jeszcze nic straconego, może nauczymy się kiedyś pokory? 

W momencie gdy moi dziadkowie zaczęli się ze sobą spotykać, babcia miała zaledwie piętnaście lat. Dziś określilibyśmy ten wiek mianem gimbusiarskiego, kiedy każdy związek rozpoczyna się zmianą statusu na Facebooku, pod którym posypie się szereg żałosnych komentarzy "Szczęścia i wytrwałości miśki" (naprawdę nie rozumiem jak można podpisać coś tak żenującego własnym nazwiskiem...). Znajomość przetrwa za pewne kilka tygodni, a jej rozwój dokładnie zostanie udokumentowany na Instagramie i Snapchacie. Dziś, można powiedzieć, że jestem starsza od mojej piętnastoletniej wtedy babci i obserwując siebie, swoich znajomych, nie wierzę, że komukolwiek z nas udałoby się stworzyć związek trwający w sumie pięćdziesiąt pięć lat. Jesteśmy po prostu mniej dojrzali. Już dorośli, ale ciągle dzieci. Ludzie urodzeni w rozkwicie XX wieku mieli bardzo trudne życie i siłą rzeczy musieli szybciej dorastać. Ale czy to usprawiedliwia naszą niedojrzałość? Czy postępowość oznacza wieczne szczeniactwo? A konkretnie mam tu namyśli tak zwaną bananowość, która oduczyła nasze pokolenie wszelkiej odpowiedzialności. 

Patrzę na niektórych kolegów, na chłopaków, których mijam na ulicy - bananowi chłopcy. Dziewczyna jest dla niego dodatkiem jak deska, którą musi wymieniać co jakiś czas, aby żyć w zgodzie z trendami. To dodatkowe punkty do lansu, bo przecież nic więcej dla niego nie znaczy. Idą obok siebie, zupełnie się nie znając. On ogląda się za każdą mijaną dziewczyną, ona to widzi, ale nie zwraca uwagi. Bo po co? Ma chłopaka, to najważniejsze, a jakiego to już nieistotne. On za to nie ma dla niej za gorsz szacunku, jak dla każdej innej dziewczyny. Ile razy idąc z koleżankami ulicą słyszałam jak ktoś za nami woła "ee dupy". Nigdy, przenigdy nie zareagowałam na taką odzywkę, nawet nie odwróciłam się sprawdzić kim jest ten mały, smutny człowiek, bo to by znaczyło, że pozbyłam się wszelkiej godności. Za pierwszym razem (kilka lat temu) strasznie przeżyłam taką sytuację. Nie rozumiałam czemu w środku miasta, w biały dzień, kiedy idę normalnie ubrana ktoś zaczyna mnie obrażać. Ale dziś przestaję się dziwić, skoro inne dziewczyny dają na to przyzwolenie... Przeglądam Instagram, wpadam na zdjęcie znajomej, jest na nim ze swoimi koleżankami, podpis - "sunie". Nie mam więcej pytań. Trudno oczekiwać szacunku z zewnątrz jeśli nie ma się go dla samego siebie. I jest mi przykro, bo ja mogę się na to nie godzić, a świat i tak zrobi swoje.

Ale brak szacunku to tylko jedna z kilkuset części stanowiących całość naszych niedyspozycji związkowych. Choćby sam brak odpowiedzialności. Ludzie coraz częściej nawet jeśli naprawdę się kochają, nie chcą niczego wiążącego. Wolą pozostawić bezpieczną lukę, nie ufają sobie - kolejna rzecz, którą warto dopisać do listy. I  tak zwalamy  to wszystko na naszych rodziców, dziadków, przyjaciół, biegnący do przodu świat. Udajemy, że to nie pozwala nam stworzyć niczego trwałego, że mieliśmy złe wzorce. A może po prostu jesteśmy wygodni, co? Łatwiej się poddać, walczyć ze sobą niż o siebie. Mam już dość smęcących znajomych, wiecznie nieszczęśliwie zakochanych, jestem zmęczona dołującymi artykułami o ludziach, którzy nie potrafią się porozumieć. Zacznijmy w końcu łapać wzloty, brać odpowiedzialność, za to co zaczynamy tworzyć. I przestańmy do słów "I że cię nie opuszczę" dodawać w myślach "przez pewien czas"...

4 komentarze:

  1. Słyszałam kiedyś, że małżeństwo to umiejętność, a nie stan w jakim ktoś się znajduje i się z tym zgadzam. Chyba trzeba się tego nauczyć i niektórym nigdy się to nie udaje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A co jeśli się mylimy? Jeśli chłopak, którego mijamy na ulicy pochopnie został zakwalifikowany do grona bananowych? A nawet jeśli trafnie odgadujemy jego obecne podejście do kobiet, to może tym razem idzie obok niego taka, która wreszcie da mu do myślenia? Lubię wiarę, że los nie jest raz na zawsze zdeterminowany, że z bananowości da się wyrosnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz, że przynajmniej 3/4 dziewczyn w wieku licealny, wyczuwa bananowego chłopaka z odległości pięciu metrów ;) My takie rzeczy po prostu wiemy... jasne, że pomyłka się zdarza, ale sporadycznie.
      Myślę, że owszem z bananowości się wyrasta, bo w końcu ile można być dzieciakiem? Chłopak staje się mężczyzną, dziewczyna kobietą, są dorośli inaczej postrzegają życie. Ale zanim wyrosną to irytują otoczenie ;)

      Pozdrawiam :)

      Usuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane



I ŻE CIĘ NIE OPUSZCZĘ... przez pewien czas


Uroczystości rodzinnych z reguły się nie lubi; za nadgorliwe ciotki, dyskusje o nadciśnieniu i polityce, która zawsze wywołuje burze przy stole. Z jednej strony jestem jeszcze za młoda, z drugiej już za stara, aby przysłuchiwać się tym rozmowom z zaciekawieniem. Każdy wiek ma swoje prawa... mój na pewno nie usadowił się przy obficie zastawionym stole. A jednak, jakiś czas temu wzięłam udział w uroczystości rodzinnej, która wiele dla mnie znaczy. Na początku czerwca rodzice mojej mamy obchodzili pięćdziesiątą rocznicę ślubu, dając mi tym samym wiarę, że istnieje jeszcze na świecie miłość. Bo mimo upadków, które zaliczamy wszyscy, oni  trzymali się wzlotów, a te pozwoliły im spędzić razem już pół wieku. Dziś ludzie coraz częściej zamiast walczyć o siebie wolą walczyć ze sobą. Ale może jeszcze nic straconego, może nauczymy się kiedyś pokory? 

W momencie gdy moi dziadkowie zaczęli się ze sobą spotykać, babcia miała zaledwie piętnaście lat. Dziś określilibyśmy ten wiek mianem gimbusiarskiego, kiedy każdy związek rozpoczyna się zmianą statusu na Facebooku, pod którym posypie się szereg żałosnych komentarzy "Szczęścia i wytrwałości miśki" (naprawdę nie rozumiem jak można podpisać coś tak żenującego własnym nazwiskiem...). Znajomość przetrwa za pewne kilka tygodni, a jej rozwój dokładnie zostanie udokumentowany na Instagramie i Snapchacie. Dziś, można powiedzieć, że jestem starsza od mojej piętnastoletniej wtedy babci i obserwując siebie, swoich znajomych, nie wierzę, że komukolwiek z nas udałoby się stworzyć związek trwający w sumie pięćdziesiąt pięć lat. Jesteśmy po prostu mniej dojrzali. Już dorośli, ale ciągle dzieci. Ludzie urodzeni w rozkwicie XX wieku mieli bardzo trudne życie i siłą rzeczy musieli szybciej dorastać. Ale czy to usprawiedliwia naszą niedojrzałość? Czy postępowość oznacza wieczne szczeniactwo? A konkretnie mam tu namyśli tak zwaną bananowość, która oduczyła nasze pokolenie wszelkiej odpowiedzialności. 

Patrzę na niektórych kolegów, na chłopaków, których mijam na ulicy - bananowi chłopcy. Dziewczyna jest dla niego dodatkiem jak deska, którą musi wymieniać co jakiś czas, aby żyć w zgodzie z trendami. To dodatkowe punkty do lansu, bo przecież nic więcej dla niego nie znaczy. Idą obok siebie, zupełnie się nie znając. On ogląda się za każdą mijaną dziewczyną, ona to widzi, ale nie zwraca uwagi. Bo po co? Ma chłopaka, to najważniejsze, a jakiego to już nieistotne. On za to nie ma dla niej za gorsz szacunku, jak dla każdej innej dziewczyny. Ile razy idąc z koleżankami ulicą słyszałam jak ktoś za nami woła "ee dupy". Nigdy, przenigdy nie zareagowałam na taką odzywkę, nawet nie odwróciłam się sprawdzić kim jest ten mały, smutny człowiek, bo to by znaczyło, że pozbyłam się wszelkiej godności. Za pierwszym razem (kilka lat temu) strasznie przeżyłam taką sytuację. Nie rozumiałam czemu w środku miasta, w biały dzień, kiedy idę normalnie ubrana ktoś zaczyna mnie obrażać. Ale dziś przestaję się dziwić, skoro inne dziewczyny dają na to przyzwolenie... Przeglądam Instagram, wpadam na zdjęcie znajomej, jest na nim ze swoimi koleżankami, podpis - "sunie". Nie mam więcej pytań. Trudno oczekiwać szacunku z zewnątrz jeśli nie ma się go dla samego siebie. I jest mi przykro, bo ja mogę się na to nie godzić, a świat i tak zrobi swoje.

Ale brak szacunku to tylko jedna z kilkuset części stanowiących całość naszych niedyspozycji związkowych. Choćby sam brak odpowiedzialności. Ludzie coraz częściej nawet jeśli naprawdę się kochają, nie chcą niczego wiążącego. Wolą pozostawić bezpieczną lukę, nie ufają sobie - kolejna rzecz, którą warto dopisać do listy. I  tak zwalamy  to wszystko na naszych rodziców, dziadków, przyjaciół, biegnący do przodu świat. Udajemy, że to nie pozwala nam stworzyć niczego trwałego, że mieliśmy złe wzorce. A może po prostu jesteśmy wygodni, co? Łatwiej się poddać, walczyć ze sobą niż o siebie. Mam już dość smęcących znajomych, wiecznie nieszczęśliwie zakochanych, jestem zmęczona dołującymi artykułami o ludziach, którzy nie potrafią się porozumieć. Zacznijmy w końcu łapać wzloty, brać odpowiedzialność, za to co zaczynamy tworzyć. I przestańmy do słów "I że cię nie opuszczę" dodawać w myślach "przez pewien czas"...

Share This Article:

CONVERSATION

4 komentarze :

  1. Słyszałam kiedyś, że małżeństwo to umiejętność, a nie stan w jakim ktoś się znajduje i się z tym zgadzam. Chyba trzeba się tego nauczyć i niektórym nigdy się to nie udaje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A co jeśli się mylimy? Jeśli chłopak, którego mijamy na ulicy pochopnie został zakwalifikowany do grona bananowych? A nawet jeśli trafnie odgadujemy jego obecne podejście do kobiet, to może tym razem idzie obok niego taka, która wreszcie da mu do myślenia? Lubię wiarę, że los nie jest raz na zawsze zdeterminowany, że z bananowości da się wyrosnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz, że przynajmniej 3/4 dziewczyn w wieku licealny, wyczuwa bananowego chłopaka z odległości pięciu metrów ;) My takie rzeczy po prostu wiemy... jasne, że pomyłka się zdarza, ale sporadycznie.
      Myślę, że owszem z bananowości się wyrasta, bo w końcu ile można być dzieciakiem? Chłopak staje się mężczyzną, dziewczyna kobietą, są dorośli inaczej postrzegają życie. Ale zanim wyrosną to irytują otoczenie ;)

      Pozdrawiam :)

      Usuń

Drogi czytelniku,
niezmiernie mi miło, że odwiedziłeś bloga Definiuję, zapraszam Cię do komentowania, Twoja wypowiedź to istotna część tej strony, w końcu tworzymy ją razem. Śmiało dodaj coś od siebie! :)

*Spam czyli komentarze służące wyłącznie autoreklamie nie będą publikowane