CISI MENTORZY ISTNIEJĄ NAPRAWDĘ

CISI MENTORZY ISTNIEJĄ NAPRAWDĘ



Dwa dni temu polskie placówki edukacyjne opustoszały kiedy ich codzienni mieszkańcy cieszyli się długim weekendem spowodowanym Dniem Edukacji Narodowej. Dawniej o 14-stym października mówiliśmy dzień nauczyciela i biegliśmy do samozwańczych profesorów z kwiatkiem czy smakołykiem na osłodę życia. Pamiętam, że zawsze patrzyłam na to święto nieco z ukosa, jakby oburzona, że wszyscy ci którzy organizują naszą młodość zupełnie inaczej niż byśmy tego chcieli, otrzymują uroczyste podziękowania. W okresie podstawówkowym irytował mnie nawet zwyczaj prezentów składanych ciału pedagogicznemu przy okazji zakończenia roku szkolnego. Dotykał mnie fakt, że te kilkanaście osób, które nie sprawdzały się ani w roli nauczyciela ani pedagoga, ani dobrego człowieka były utwierdzane w przekonaniu, że oto wykonały dobrą robotę. Czasy podstawówki okryłam czarną płachtą nie chcąc pamiętać o miejscu, które pokazało mi świat z mało eleganckiej perspektywy (dlatego jestem przeciwniczką likwidacji gimnazjów). 

Przejście do tzw. junior high school było etapem przełomowym w kształtowaniu mojej własnej osobowości. Jak każdy dzieciak w wieku trzynastu lat byłam totalnie pogubiona i ostatnia rzecz na jakiej mi zależało to z pewnością ślęczenie nad książkami wprowadzającymi mnie w świat totalnej imaginacji i bezsensu - wystarczył mi fakt, że grawitacja trzyma mnie przy Ziemi, nie czułam potrzeby aby zrozumieć cały proces jej działania. Uczyłam się w bardzo rygorystycznym gimnazjum, które chciało aby całe życie uczniów kręciło się wokół placówki, tym sposobem odbierało mi większość wolnego czasu. A człowiek, który skupia się wyłącznie na pracy to człowiek nieszczęśliwy.  Nauczyciele wymagali, wymagali i wymagali, ale od siebie nie potrafili dać zbyt wiele. I tak nadchodził kolejny dzień nauczyciela i kolejne zakończenie roku zwieńczone wielkim brakiem zrozumienia dla ukłonu w stronę grona pedagogicznego. 

Ogarnął mnie wielki bezsens i powoli traciłam wiarę w ludzi, którzy pracują w szkole. Aż tu nagle zdarzył się cud nad Odrą bowiem pojawiło się w moim życiu kilku nauczycieli, którzy odczarowali całą gorycz ulokowaną za wrotami szkoły. W ostatniej klasie gimnazjum opiekę nad matematyczną strefą mojej klasy przejęła niezwykła osoba. Pani B. to ucieleśnienie prawdziwego mentora - kto by pomyślał, że nauczyciel matematyki może przywrócić uczniom wiarę w grono pedagogiczne. Wiedziała jak wiele wymaga się od nas w szkole i rozumiała naszą narastającą frustrację. Była przeciwniczką ocen samych w sobie i nadzwyczaj zależało jej aby nauczyć nas pewności siebie. Zawsze powtarzała, że największym błędem rodziców jest fakt, że zamiast pytać dziecko: Czego się dziś nauczyłeś? chcą wiedzieć jaką ocenę dostało, zupełnie jakby te były wymiarem ludzkiej inteligencji. Druga nauczycielka, która również na długo pozostanie w mojej pamięci uczyła mnie w tym okresie sztuki: plastyki, techniki, muzyki. Pani G. była estetką, zakochaną w świecie artyzmu, zawsze mówiła o nas per obywatel [tu wstaw nazwisko lub pseudonim jaki sama nadała]. Mnie ochrzciła (przekształcając moje nazwisko) - pszczółką, a kiedy zalazłam jej za skórę stosowała wersję mniej pieszczotliwą - pszczoła. To właśnie ona sprawiła, że sztuka stała się miłością mojego życia, wypełniła mój mózg po brzegi faktami z dziedziny malarstwa, architektury czy muzyki. Moja ówczesna wychowawczyni, Pani W. uczyła historii i wos-u - również przypomniała, że nauczyciel może być człowiekiem. Była ciepłą i wyrozumiałą osobą, gotową pomóc nawet wtedy gdy życie uczniów wypełniały problemy zupełnie nie na ich wiek. 

Ostatnia placówka edukacyjna z jaką przyszło mi się mierzyć powoli wypycha mnie świat. W kwietniu wręczy mi dokument potwierdzający ukończenie szkoły średniej, a w lipcu przypieczętuje to świadectwem dojrzałości. Liceum jakie dla siebie wybrałam okazało się dalekie od ideału żeby nie powiedzieć, że jest jego kompletnym przeciwieństwem, ale tu znalazłam grono najwspanialszej kadry  nauczycielskiej - prawdziwych mentorów. Ku wielkiemu zdziwieniu odkryłam, że nauka może być czymś naprawdę fascynującym, a sam nauczyciel kształtować młodych ludzi w sposób świadomy. Dowiedziałam się, że w szkole pracują ludzie, a nie postacie będące z zasady nad uczniem. Nie twierdzę, że każdego poniedziałkowego poranka czuję radość z powodu rozpościerającego się przede mną całego tygodnia roboczego, ale już dziś zdaję sobie sprawę, że kiedy zostawię uczące mnie grono pedagogiczne będę czuła ogromną tęsknotę. I wiecie co? Prawdziwą wdzięczność. Uważam, że to święto powinno nosić nazwę: dzień mentora, tak aby wyróżnić nauczyciela, a nie osobę odbębniającą etat w szkole. Jestem wdzięczna losowi za nakierowanie mnie na tych wszystkich wspaniałych mentorów. Dziś już wiem, że nauczyciele z prawdziwego zdarzenia istnieją naprawdę i chcę im gorąco podziękować za całą mądrość jaką mi podarowali. Wszystkiego dobrego. 

Spotkaliście na swojej drodze nauczyciela-mentora?
_____________________________________________________________________________

ChChcesz być na bieżąco z nowymi postami? Nic prostszego! Dołącz do obserwatorów Definiuję na bloggerze, fanpage'u (definiujeblog) oraz instagramie i snapchacie (definiuje_blog)

CISI MENTORZY ISTNIEJĄ NAPRAWDĘ