Gdybym miała sprecyzować na czym polega życie powiedziałabym, że na nieobliczalności. Dawniej wydawało mi się, że definiowała je pozioma linia. Teoretycznie wiedziałam, że ta w każdej chwili może zmienić swój bieg, ale nie do końca wierzyłam w jej zdolności. Złe rzeczy działy się gdzieś daleko, niezwykle dobre także, ja zaś stałam w w kompletnej zwyczajności dnia codziennego odcięta od tragedii i euforii. Ale człowiek dorasta, świat się zmienia i skorupa przeciętności nasiąka silniejszymi emocjami. Dziś już wiem, że taka jest kolej rzeczy, że los będzie działał bez naszego pozwolenia śmiejąc się po cichu z ludzkiej wiary w moc jego kształtowania. Mnie po raz kolejny złapał w ten sam sposób i przekręcił o sto osiemdziesiąt stopni, a ja pomachałam mu na odchodne z wdzięcznością.
Niejednokrotnie wspominałam Wam o mojej "włoskiej" przeszłości. Rodzice pokazali mi wiele miejsc, ale wyjątkowo skrupulatnie wyedukowali mnie w kwestii boskiej Italii. Moja mama zawsze marzyła by zobaczyć Toskanię, więc kiedy po raz pierwszy ujrzała klasyczny obraz tamtych rejonów w oczach stanęły jej łzy. Miałam wtedy dziesięć lat toteż niespecjalnie rozumiałam matczyną reakcję. Przez klika pierwszych lat po tamtym wydarzeniu wracaliśmy do Włoch regularnie, a ja właściwie darzyłam kraj obojętnością. Dopiero wchodząc w rolę typowej nastolatki z całego serca znienawidziłam tamtejszą kulturę. Irytowało mnie dosłownie wszystko co związane z południowym stylem życia, że sjesta uniemożliwia mi zjedzenie posiłku w typowej dla mnie porze, że nie jestem bezpieczna na pasach, że każda kolejka przypomina gęsty krzak, a nieeuropejski wężyk, że chleb nie jest w ogóle słony i że suszarka na tej samej stacji benzynowej od trzech lat bezskutecznie czeka na naprawę. Jeszcze chwilę niecierpliwie przewracałam oczami, aż w końcu oznajmiłam, że więcej tam nie wrócę. Ale kiedy nadeszła "wiekopomna" chwila na decyzję gdzie chcę spędzić swoje osiemnaste urodziny bez większego zastanowienia palnęłam Włochy.
Może naiwnie jest myśleć, że przemówiła przeze mnie nadchodząca wielkimi krokami dorosłość aczkolwiek trudno jest mi znaleźć inne wytłumaczenie na nagłą zmianę nastawienia. Kiedy znalazłam się w Rzymie nagle wszystko to co dawniej doprowadzało mnie do szału okazało się przyjemną odskocznią do sztywnej rzeczywistości. Tyle się mówi o daleko idących skutkach zachodnioeuropejskiego stylu życia doprowadzającego ogromny odsetek osób do wypaleń zawodowych i załamań nerwowych. Nasze organizmy przestają nadążać za biegnącym światem, za machiną pracy nastawioną na zyski. Jest to jednak temat rzeka zdecydowanie zasługujący na oddzielny post. Chciałam tu jedynie napomknąć o wyżej wspomnianym, aby pokazać kontrast do kultury włoskiej, która mimo geograficznego położenia kraju daleka jest od trendu "życie na deadline".
Ostatnio zauważyłam niesamowitą tendencję, która zagrzała miejsce nie tylko w moim liceum. Kiedy wchodzę do szkoły pierwsze co rzuca mi się w oczy to setki osób siedzących na ławkach i ziemi na przemian wymieniając telefon z zeszytem i podręcznikami. Zanika zwykła rozmowa na rzecz aplikacji telefonicznych i szybkiego douczania. Nawet na "integracyjnym papierosie" (nie, ja nie palę) widuję ludzi zajętych czymś zupełnie innym niż procesem poznawczym. Tymczasem zachodząc na rzymskie Zatybrze doszłam do budynku szkoły (prawdopodobnie liceum) gdzie akurat trwała przerwa. Ludzie siedzieli na parapetach okien machając do mnie przyjaźnie, ktoś nawet zagwizdał. Mimo, że spełniali swój codzienny obowiązek nauki nadal potrafili się śmiać i dobrze bawić w swoim gronie. Mury budynku nie były przesiąknięte tak depresyjnym nastrojem jaki czuć w polskich placówkach. Widziałam tam naprawdę spore grono ludzi i absolutnie nikt nie trzymał w rękach telefonu. A kiedy jadłam pizzę w rodzinnej włoskiej restauracji o cudownej atmosferze, jeden z młodych kelnerów podszedł do mężczyzny zajętego swoim smartfonem i żartobliwie, bo żartobliwie, ale jednak polecił by ten zabrał się w końcu za jedzenie, bo lada chwila mu wystygnie i tyle będzie z włoskiej uczty. Trzeba przyznać, że było to bardzo odważne zachowanie. Wyobrażacie sobie coś podobnego w polskiej restauracji? Włosi są naprawdę śmiali w kwestii wyrażania poglądów i eksponowania swojego nastawienia. Sytuacja z biegu,w innej restauracji wszystkie osoby z pobliskiego stolika wstał przed posiłkiem jak jeden mąż i przystąpił do modlitwy na głos. Obejrzeliśmy się zdziwieni, ale pełni szacunku za tak odważny gest. Mam wrażenie, że ten kraj wierzy inaczej niż wszyscy, w jakiś prawdziwy przepełniony nadzieją sposób, którego tak bardzo brakuje u nas. Wierzą chyba także w swoją nieśmiertelność bowiem jeżdżą jak wariaci. Włoski styl jazdy jest znany na całą Europę, jak nie świat. W moim ulubionym filmie rozgrywającym się na terenie Italii jeden z bohaterów tłumaczy zależność między sygnalizacją świetlną, a realnym życiem: zielone światło oznacza, że możesz jechać, żółte jest dla ozdoby, zaś czerwone to tylko sugestia. Żarty, żartami, ale włoscy kierowcy naprawdę wyznają podobne zasady, piesi zresztą także. Mijają się wszyscy, wciskają klakson i krzyczą wzajemnie, bo tak nakazuje południowy temperament, ale nikt nie robi problemu z tego uroczego chaosu. Spytacie gdzie jest policja? Tuż obok, przygląda się kolumnie ludzi sunących po jezdni na czerwonym świetle i nic sobie z tego nie robi. I choć jestem zwolenniczką przestrzegania prawa to ten precedens niezwykle mnie urzekł
Od czasu wyjazdu nasuwa mi się na myśl tylko jedno stwierdzenie: ci Włosi to potrafią żyć. Głośni, weseli, pełni życia. Największą wartością jest dla nich rodzina, z racji temperamentu potrafią na siebie wrzeszczeć, ale nie uznają cichych dni czy nawet lat. Najważniejsza jest zawsze matka obdarzona wielkim szacunkiem. Ręczyć nie mogę, ale śmiem wątpić by jakikolwiek Włoch ośmielił się nazwać mamę per "moja stara." Praca to tylko praca, źródło utrzymania, a nie sens życia. Zdarzą się oczywiście wyjątki, bo w końcu to one potwierdzają regułę. Na szczęście wyraźnie widoczna większość umie żyć. A ja życzę nam wszystkim byśmy posiedli tę umiejętność zanim chory świat posiądzie nas.
Odpowiada Wam włoski styl życia? Lubicie kulturę tego kraju?
Również odczuwacie niezdrowe reguły współczesnego świata?
_____________________________________________________________________________
Chcesz być na bieżąco z nowymi postami? Nic prostszego! Dołącz do obserwatorów Definiuję na bloggerze, snapchacie: definiuje_blog oraz FANPAGE'U i INSTAGRAMIE
Tak, tak, po stokroć tak! Zgadzam się z niemal każdym słowem w tym tekście. I nie obchodzi mnie, że wuj szwagra był też we Włoszech i widział kogoś, kto zachowywał się zupełnie inaczej niż opisujesz. Wyjątki nie mają znaczenia, jak sama zresztą wspominasz.
OdpowiedzUsuńTeż tak masz, że czasem czujesz, że urodziłaś się "nie tam, gdzie jest Twoje miejsce"? I nie chodzi mi nawet konkretnie o Włochy. Po prostu mieszkasz w X, ale ilekroć jedziesz do Y, masz przeświadczenie, że pasujesz tam o wiele bardziej. Na dodatek, gdy wracasz potem do domu, widzisz mnóstwo ludzi, którym X zdaje się odpowiadać, ale Ciebie jakoś tak uporczywie uwiera.
Jak najbardziej i znam wiele osób, które czują podobnie. To bardzo dziwna sprawa, bo właściwie gdzie indziej miałby być dom jak nie tam gdzie się człowiek urodził, a jednak...
UsuńW trzeciej klasie liceum pojechaliśmy klasowo na tygodniowy "obóz naukowy" właśnie do Włoch. Ogólnie ci ludzie wydawali mi się być tacy żywi, weseli, uśmiechnięci, ciepli, pogodni! Zupełnie inni niż w Polsce. Czułam się, jakbym była co najmniej na innej planecie. Kogo się spytało, to pomógł, mimo że my nie mówiliśmy po włosku, oni po angielsku, to starali się nam wytłumaczyć drogę. Jak jeden pan jadąc na rowerze zahaczył o moją rękę (nieumyślnie, to ja za bardzo gestykulowałam), to zawrócił, aby upewnić się, że nic mi się nie stało. Zszokowało mnie to, bo raczej spodziewałam się tego, że to na mnie nawrzeszczą, że wchodzę pod koła! Ogólnie bardzo miło wspominam ten wyjazd i żałuję, że byłam tam tak krótko... A jeszcze bardziej boli mnie, że u nas nie jest tak "wesoło".
OdpowiedzUsuńJestem ostatnią osobą, która doszukuje się prawdy w stereotypach, ale niestety polska mentalność jest po prostu smutna, nastawiona na własne korzyści, a nasza martyrologia narodowa o zgrozo ciągle jest żywa... To naprawdę bolesne.
UsuńDo wielu rzeczy trzeba dojrzeć lub przekonać się. We Włoszech nie byłam, znam tylko z filmów i książek, ale zawsze zazdrościłam Włochom tego luzu, życia szerokim gestem, z drugiej strony jest to chyba związane z klimatem, ktoś powiedział, że ludy południa maja afirmację radości życia we krwi...my zaś jesteśmy z mrocznej północy. Latem gdy są wakacje nawet u nas ludzie są dla siebie lepsi, weselsi...
OdpowiedzUsuńDokładnie. Całe życie wydawało mi się, że słońce nie ma na nas wpływu, ale do tej teorii chyba również dojrzałam ;)
UsuńPonad dwa lata temu zaczęłam uczyć się języka włoskiego i siłą rzeczy w jakimś stopniu poznawać też kulturę tego kraju. Od tego czasu marzy mi się wyjazd do Włoch :)
OdpowiedzUsuńCo do szkół to jestem jeszcze z tego pokolenia (kurde, ale to zabrzmiało ;p), gdzie ludzie jeszcze normalnie ze sobą rozmawiali, zamiast siedzieć w telefonach, ale gdy patrzę na młodszych... niestety czasem chce się płakać :/
Mi też czasem chce się płakać gdy patrzę na ludzi z mojego pokolenia. Staram się obracać wśród tych, z którymi dobrze się czuję, ale czasem wystarczy przejazd autobusem by uzmysłowić sobie jak niski może być iloraz ludzkiej inteligencji...
UsuńCiekawi ludzie z tych Włochów! Ogromnie różnią się od Polaków. Inna kultura i zwyczaje.
OdpowiedzUsuńOstatnio jadąc autobusem było wyjątkowo dużo młodzieży. Gdzie nie spojrzałam każdy z nosem w telefonie. Można to jeszcze usprawiedliwiać, bo np. nikogo się nie zna, ale jak w szkole podczas przerw zamiast rozmów, każdy patrzy w ekran to jest to dosyć smutne.
Jak najbardziej, jeśli zamieniają nawet ten "papierosowy rytuał" integracji w przeglądanie internetu (bo aż tyle się zmieniło w ciągu tych 45 minut...) to naprawdę zaczyna przerażać...
UsuńJa wielbię Włochy bardzo:). Kocham luz, fun, który mają, uwielbiam ich jedzenie ( w dodatku mi nie szkodzi), a włoskie wina przedkładam nad inne - najchętniej pijam właśnie toskańskie i z rejonu Trento. Lubię tez ich język, radosny i na szczęście zrozumiały. Ostatnio oglądałam mecz Juventus - Bayern we włoskim barze, pół na pół Polacy i Włosi. A za to, że mają Dolomity, to już kocham ich najbardziej. Nie ukrywam, że czasem mnie swoim południowym stylem życia wkurzają:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Och tak toskańskie wina to zdecydowanie ulubieńcy moich rodziców, dla mnie osobiście są zbyt cierpkie, ale ze mnie taki koneser jak... Po prostu nie jestem fanką jakiegokolwiek alkoholu ;)
UsuńFajnie się czułam czytając to co napisałaś. Co prawda nie byłam we Włoszech, jedyne co to miałam styczność z Włochami z Ambasady Włoskiej w Warszawie,czy z temperamentem włoskim kilkanaście lat wstecz na Europejskich Dniach Młodzieży - ale to tak naprawdę nic. Tym bardziej przyjemnością było przenieść się choć na chwile w inny zakątek świata - a masz Kobieto talent do przenoszenia:)
OdpowiedzUsuńMiło mi to czytać :))
UsuńDoskonale rozumiem ideę, że coś ci się najpierw nie podoba, a z czasem do tego dorastasz... Ja tak mam z zabytkami. Rodzice, jako historycy, od małego ciągali nie tylko po zamkach i zamkach, a ja się wkurzałam, że bym chciała chociaż raz jechać nad morze, a nie tylko te starocie! Teraz morza nie znoszę, nie lubię biernego wypoczynku, kocham chodzenie po zabytkach, i na pierwszą samodzielną wyprawę w góry już szykuję listę zabytków, które trzeba odwiedzić. A co :D
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam we Włoszech. W ogóle nie mam szans na wyjazdy zagraniczne, póki sama nie zdobędę kasy na nie, nie ogarnę znajomych i czegoś nie zorganizuję. Mnie by ich styl życia pewnie wkurzał, bo lubię porządkować sobie życie, ale wszystko zależy od nastawienia, ja też potrafię zupełnie wyluzować. Ale gdybym już pojechała do Włoch, to oczywiście zaczęłabym od zabytków. Hmmy, i zapewne głupich dowcipów, jednak Włosi kojarzą mi się głównie z dowcipami wojennymi...
Naprawdę, dowcipy wojenne? No proszę, jeszcze nie słyszałam o takim skojarzeniu :))
UsuńKarolino, dziękuję za odwiedziny. Wspomniałaś z którego jesteś rocznika i przyznam, że zaskoczona jestem dojrzałością, z jaką patrzysz na świat. Poza tym piszesz bardzo interesujaco, więc będę tutaj wracać.
OdpowiedzUsuńKiedy ja pobierałam nauli jescze nie było komórek, może dlatego ludzie bardziej słuchali siebie nawzajem.
Ostatnio miałam do czynienia z włoskim stylem jazdy: samochód "nauka jazdy",za kierownicą kandydat na kierowcę, zielone światło, a pan instruktor nie zareagował jak "uczeń" przejechał po pasach na zielonym, aby potem czekać aż samochody z poprzecznej ulicy przejadą. To co mi się najbardziej podoba we Włochach to szacunek do matki.
Dałaś mi do myślenia uwagą odnośnie Włochów: "Praca to tylko praca, źródło utrzymania, a nie sens życia". Może dlatego tak się dzieje, że tamtejsi ludzie są bardziej rodzinni, więc mogą liczyć na siebie nawzajem, nie ma presji, żeby dorosłe dzieci "poszły an swoje"? Być nie jest ważniejsze od mieć?
Miłego dnia!
Dziękuję bardzo :)
UsuńTak myślę, że to "być" to fundament włoskiego stylu życia.
Wszystkiego najlepszego z okazji 18-stych urodzin :) (na pewno spóźnione życzenia, no,ale co tam:)). A co do włoskiego stylu życia szczerze powiedziawszy również zazdroszczę im takiego "luzackiego" (nasuwa mi się angielskie wyrażenie mówiące o tym, że są tacy "easy-going"), beztroskiego stylu życia oraz faktu, że zawsze są uśmiechnięci. Poza tym, zgadzam się z Tobą, że zapewne w ich słowniku nie ma czegoś takiego jak "deadline" i pewnie dzięki temu (+ dodać pyszne czerwone, wytrawne wino na serce:)) żyją dłużej.
OdpowiedzUsuńhttp://crafty-zone.blogspot.com/
Nie byłam we Włoszech bardzo chciałaby się tam wybrać, to co piszesz o "zasadach" na drodze bardzo mi przypomina Turcję w której byłam w ubiegłe wakacje, tam też klakson słychać co chwilę;)) pozdrawiam i zapraszam ! ;)
OdpowiedzUsuńto prawda, co piszesz. należy do wielu spraw dojrzeć i nie patrzeć na to, co mówią inni. Ja we Włoszech nie byłam i jakoś za bardzo mnie ten kraj nie inspiruje mnie, ani nie zachwyca. Być może będę musiała do tego dojrzeć...:)
OdpowiedzUsuńBuziaki
Włosi mają zupełnie inną mentalność niż Polacy, chociaż ostatnio dochodzę do wniosku, że my chyba mamy wrodzone już jakieś taki wieczne narzekanie i umartwianie się na siłę i przez to nie dajemy się ponieść luzowi. Ale ten przedostatni akapit to niestety taka smutna prawda, że już nie ma komunikacji face to face, teraz jest już tylko interface to interface...
OdpowiedzUsuńNiestety wszystko co piszesz jest prawdą.
UsuńNigdy nie byłam we Włoszech ani nie miałam okazji poznać kogoś mieszkającego w tym kraju - więc moja opinia będzie pewnie oparta na stereotypach czy zasłyszanych historiach. Uważam, że Włosi są odważniejsi, nie bawią się w tłumienie swoich uczuć, nie mają problemu z ich wyrażaniem. U nas "na topie" jest powściągliwość, zachowanie pokerowej twarzy w każdej sytuacji. Jakiekolwiek widoczne emocje to oznaka słabości.. naprawdę tego nie rozumiem. Ogólnie nie uważam się za osobę wrażliwą czy delikatną, ale czasem coś do mnie dobitnie trafia - wzruszy mnie lub rozbawi do łez, wtedy inni patrzą krzywym wzrokiem. Naprawdę nie powinny mnie wzruszać niektóre momenty? Nie chcę być skałą, która tylko obserwuje i nic z tego nie wyciąga. Przechodząc do sedna, uważam, że moglibyśmy się dużo od Włochów nauczyć, znaleźć w tym wszystkim złoty środek.
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że w tej stereotypowo ujętej Europie Zachodniej już małym dzieciom wpaja się by nie okazywały swoich emocji...
UsuńNie znałam Włoch od tej strony :) Generalnie bardzo mało wiem o tym kraju, gdyż nigdy się nim nie interesowałam. Ale jak widać warto poświęcić mu trochę czasu. :)
OdpowiedzUsuńCo do tych telefonów... Mieszkam w małej miejscowości i u nas to naprawdę tak nie wygląda. Integracyjny papieros to integracyjny papieros, przerwa to ploty albo uczenie się w biegu. Chociażby dlatego szkoda mi opuszczać moje miasteczko :)
Naprawdę jest czego pozazdrościć :) U nas niestety to robi się coraz rzadsze...
UsuńŚwietnie napisane! Co prawda nigdy nie słyszałam tyle o Włoszech, ale to, co napisałaś, bardzo do mnie przemówiło. Chciałabym kiedyś zobaczyć i poczuć to na własnej skórze, bo faktycznie takie życie wydaje się dużo lepsze (?), no, w każdym razie inne, może ciekawsze od tego, które znamy. Chętnie wprowadziłabym marę zmian z mentalności polskiego społeczeństwa, ale cóż. Tymczasem zaczyna się od siebie, więc starać się żyć pełnią życia to cel na każdy kolejny dzień :)
OdpowiedzUsuńByłam zmęczona deszczem i szarością. Wydawało mi się, że przejechanie czterech przystanków zajmuje wieczność, choć nie było to nawet dziesięć minut. Wystarczyło, by obudzić się i zobaczyć słońce - jadąc tym samym autobusem, pokonującym tą samą trasę miałam wrażenie, że przejechał on milion razy szybciej. Jechał tak samo. Dlatego tęskno mi do wiosny i lata.
OdpowiedzUsuńCo do Włochów - oj czasem im zazdroszczę tej beztroski. Ja sama, mimo że staram się nie narzekać, czasem nie mogę się po prostu od tego uwolnić.
Narzekanie bywa jak nałóg...
UsuńPlaga uczniów zapatrzonych w telefony- zamiast ze sobą rozmawiających jest mi doskonale znana..przykre to strasznie, że ludzie zamiast ze sobą rozmawiać- wolą się gapić w mały ekran :/
OdpowiedzUsuńNawet bardzo przykre...
UsuńCzęsto właśnie jako dzieci nie potrafimy docenić tego, co dają nam rodzice, co daje nam życie...
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie miałam okazji być we Włoszech, ale mój chrzestny był parę razy, ostatni raz w zeszłe wakacje i pokazywał nam nagrania... Chyba w Rzymie bym się nie odnalazła... Tyle ludzi, takie tłumy i kolejki... To chyba nie dla mnie :( Albo musiałabym wybrać jakieś mniej popularne miejsca. Jednak południe Włoch mnie zachwyciło <3
Ale... znam osobiście jednego Włocha i prócz tego, że rodzina jest dla niego bardzo ważna, to zupełnie się nie wpisuję w stereotyp głośnego i wrzeszczącego Włocha :D Ale jest pilotem, to dobrze, że nie jest impulsywny, bo chyba nie wsiadłabym z nim wtedy do samolotu! :D Taki właśnie wyjątek.
Zdecydowanie dobrze, że zalicza się do wyjątków ;)
UsuńBył we Włoszech ponad dziesięć lat temu. Spodobało mi się tam, i mam zamiar kiedyś tam powrócić. Toskania jest również i moim marzeniem. Może kiedyś... Czas pokaże :)
OdpowiedzUsuńSpędziłam we Włoszech z dwiema koleżankami 24 godziny, podczas przesiadki na samoloty. W tym czasie zdążyłyśmy poznać Włocha, który przenocował nas na kanapie, zjeść makaron, zatrzasnąć się w windzie, zobaczyć świetną architekturę (Bosco Vertical), dowiedzieć się, że nie trzeba kasować biletów na tramwaj, zobaczyć, jak powoli i radośnie żyją ci ludzie. To było naprawdę ciekawe doświadczenie :)
OdpowiedzUsuńTam miło mi się czytało o Twojej włoskiej przygodzie, że aż mi żal, że tu już koniec komentarza :)
UsuńNo dobrze, zdążyłam jeszcze zobaczyć Duomo w Mediolanie, hihi :)
UsuńWe Włoszech byłam raz. Na krótko, ale jednak. Mimo wszystko byłam w stanie odczuć tę różnicę pomiędzy nimi a nami. Podobnie się czułam będąc na urlopie w Czarnogórze. Ludzie są tam weseli, mili, pomocni. Momentami odnosiłam wrażenie, że oni żyją wolniej od nas, napawają się życiem, potrafią z niego korzystać. To samo było we Włoszech. Na każdym kroku ktoś się do mnie uśmiechał, machał, ludzie ze sobą rozmawiali. Nie dostrzegało się telefonów, tabletów czy laptopów. Być może to dlatego, że w obu tych krajach byłam parę lat temu, nie wiem jak jest teraz, ale z tego co mówisz to dalej jest tak samo. Zazdroszczę im tego, z całego serca.
OdpowiedzUsuńJa również... Może to kwestia słońca, a może genetyki?
UsuńBardzo ciekawy temat posta. Muszę częściej zaglądać na Twojego bloga - pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz. Poczułam się lekko we Włoszech ;) Co do czerwonego światła dla pieszych w Anglii jest podobnie, też można przechodzić nawet przy policji, ale tylko wtedy kiedy nic nie jedzie ;) Na własna odpowiedzialność, nie trzeba czekać jak pajac przy pustej drodze :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie :)
UsuńI ten sposób jest zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem. Czasem bywają "luki" w cyklu świetlnym kiedy trzy razy bym zdążyła przejść na drugą stronę a tak muszę czekać na zielone trwające 5 sekund...